Marek Nowakowski przyjął zaproszenie naszego studenckiego Koła Naukowego Polonistów i przyjechał do Krakowa na spotkanie autorskie. Odbyło się w Collegium Wróblewskiego przy ulicy Gołębiej, czyli w Gołębniku, bo tak nazywaliśmy siedzibę Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przyszedł do nas ubrany w garnitur z kamizelką i pod krawatem.
Sala była przepełniona. Jego pojawienie się stanowiło w Krakowie nie lada sensację. Wiadomo było, że od dłuższego czasu naraża się władzy ludowej. W 1976 roku podpisał się pod Memoriałem 101, czyli protestem polskich intelektualistów, pisarzy i artystów przeciwko planowanym zmianom w Konstytucji PRL, wiedzieliśmy, że sympatyzuje z Komitetem Obrony Robotników, że publikuje w wydawanym poza cenzurą czasopiśmie „Zapis". Był wówczas u szczytu pisarskich możliwości. W roku 1978 wydał zbiór „Książę Nocy", w 1979 „Chłopak z gołębiem na głowie", a także tomik opowiadań dla młodzieży „Lepszy". Wybór jego opowiadań mieliśmy w spisie lektur obowiązkowych. Był dla nas klasykiem, ale przecież był kimś żywym i twórczym. No i otaczał go nimb przyjaciela Marka Hłaski.
Podczas tego spotkania wydawał się spięty. Kiedy przypomniałem mu to po latach, już w Warszawie, powiedział, że to było jego pierwsze spotkanie na uniwersytecie. Spotkanie, które prowadził mój kolega, prezes Koła Naukowego Polonistów Waldemar Duda (rok później wyemigrował do USA), miało burzliwą dramaturgię i nie obyło się bez nieporozumień. Pamiętam, że ktoś z sali zarzucił pisarzowi, że akcja jego opowiadań rozgrywa się wyłącznie na marginesie społecznym, w środowisku złodziei, meneli i prostytutek. Ratowaliśmy z Waldkiem sytuację mówiąc, że jeśli komuś się wydaje, że opowiadania Nowakowskiego są tylko i wyłącznie o złodziejach, to pewnie ten ktoś żyje w przekonaniu, że „Czarodziejska góra" Tomasza Manna to powieść o gruźlikach.
Nie krył satysfakcji, że zwróciłem wtedy uwagę na opowiadanie „Rudy kot" z „Chłopaka z gołębiem na głowie", zadedykowane wybitnemu pisarzowi moraliście Janowi Józefowi Szczepańskiemu. Przypomnę, trzech kilkunastoletnich zwyrodnialców maltretuje nad rzeką kota, wyrywają mu obcęgami kły, przypadkowy przechodzień, mężczyzna – domyślamy się, stary złodziej – staje w obronie zwierzęcia, uwalnia go. Ostatnie zdania tego utworu: „Kiedy mężczyzna w średnim wieku uniósł głowę, zobaczył, że ci młodzi zbliżają się do niego. Otaczali go jak zbite, ale ciągle wściekłe psy. W dłoni jednego z nich błysnęła żyletka. Rozstawił szeroko ręce, czekał".