Ponad dobę zajęło PKW przygotowanie ogłoszenia oficjalnych wyników wyborów do Parlamentu Europejskiego. Przez ten czas opinia publiczna była trzymana w niepewności, czy wybory wygrało PiS czy PO, bo informacje się zmieniały. Ostatecznie zwycięzcą została partia Donalda Tuska.
Za swoją opieszałość PKW została wykpiona w internecie. Internauci pisali o członkach Komisji, że to „grono leśnych dziadków", którzy przeliczają głosy na liczydle. Tym bardziej że na stronie internetowej PKW pojawiło się kilka błędów. W jednym z obwodów na listę PiS oddano 127 proc. głosów, w innym 111 proc. głosów. Tymczasem wybory do PE były pod względem liczenia głosów najmniej uciążliwe spośród czekającego nas maratonu wyborczego. Kandydatów było niewielu w skali kraju, a frekwencja niewysoka. Do przeliczenia było 7,2 mln głosów.
– Nie uznaję tego, że PKW potrzebuje 25 godzin na podanie wyników, w innych krajach trwa to parę godzin, powinniśmy coś z tym zrobić – narzekał w TVN 24 Adam Hofman, rzecznik PiS.
PKW broni się, że taką mamy ordynację wyborczą, która zakłada liczenie głosów na papierze, a dopiero potem wprowadzanie danych do systemu, i że z podaniem oficjalnych wyników musi czekać do spłynięcia ostatniego protokołu. Strach jednak pomyśleć, ile będziemy musieli czekać na oficjalne ogłoszenie wyników w wyborach samorządowych, w których startują dziesiątki tysięcy kandydatów, a każdy wyborca oddaje cztery głosy. Frekwencja jest zazwyczaj wyższa niż do Parlamentu Europejskiego.
Jarosław Flis, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, znawca systemów wyborczych, przyznaje, że oczekiwanie na wyniki wyborów do PE faktycznie trwało za długo. – To nie jest chyba aż taki skomplikowany problem – mówi politolog, ale dodaje też, że to wady systemu wyborczego sprawiają, że liczenie głosów trwa u nas dłużej niż w innych krajach.