W Stanach Zjednoczonych takie regiony nazywają się swing states (stany obrotowe). Liczba zwolenników głównych ugrupowań jest tam do siebie na tyle zbliżona, że raz wygrywa jedna, raz druga strona.
Tak też jest z Łódzkiem. Region jest podzielony na pięć okręgów. Cztery lata temu wybory do sejmiku w Łodzi i na północy regionu wygrała PO, na południu PiS, a najmniej zurbanizowane, i co za tym idzie – mniej zaludnione – tereny na wschodzie i zachodzie zdominowało PSL.
W efekcie w 36-osobowym sejmiku znalazło się 13 radnych PO, dziesięciu PiS, siedmiu PSL i sześciu SLD.
Koalicja Platformy i ludowców miała bezpieczną większość, ale teraz układ sił może się zmienić. Jeśli utrzyma się trend z majowych eurowyborów, to najwięcej radnych będzie mieć PiS.
To ono będzie rządzić w regionie, jeśli władze centralne zgodzą się na koalicję z SLD. Mimo różnic ideowych między obiema partiami takie rozwiązanie jest bardziej prawdopodobne niż dołączenie lewicy do dotychczasowego układu.