Pomysł SLD na kampanię prezydencką był genialny w swej prostocie: wykreujemy celebrytkę, ładną, miłą, uśmiechającą się i rozsyłającą pozdrowienia. W samym założeniu lewicowa partia przyjęła model seksistowski – wszak Magdalena Ogórek została wynajęta tylko do tego, żeby spodobać się wyborcom.
Ta strategia była konsekwencją politycznych kłopotów SLD. Niespodziewanie na początku grudnia kandydowania odmówił pewnik SLD, 41-letni dziś Wojciech Olejniczak, były minister rolnictwa i europoseł.
Ta nagła rezygnacja zrodziła żywe do dziś w SLD plotki, że Olejniczak wycofał się pod naciskiem Pałacu Prezydenckiego, a zatem – że po cichu związał się z Platformą.
Miał być manekin
Zdesperowany Miller próbował przeforsować poparcie SLD dla Ryszarda Kalisza, którego wiosną 2013 r. własnoręcznie usunął z partii. Jednak partyjne struktury zawyły – Miller nie uzyskał zgody na Kalisza. W ten sposób w grudniu szef SLD znalazł się na lodzie, bo lista kandydatów gwarantujących minimalnie przyzwoity wynik praktycznie się skończyła.
Wtedy właśnie ktoś rzucił pomysł: „A może Magda Ogórek?". Być może był to sam Miller, być może Leszek Aleksandrzak, wielkopolski baron SLD. Sceptycy – jak sekretarz generalny SLD Krzysztof Gawkowski czy wiceszefowa SLD Joanna Senyszyn – zostali zignorowani.
Miller sądził, że Ogórek to strzał w dziesiątkę. Że to kobieta manekin, którą da się ubrać w dowolną formę i treść. Tylko że szybko się rozczarował. A poszło o etos i kasę.
Furia Millera
Miller walczy o polityczny byt. Lider SLD ma już prawie 70 lat i ten rok może być ostatnim, w którym jest jeszcze pierwszoplanową postacią polskiej polityki. W tych ostatnich wyborczych bitwach, które przyjdzie mu stoczyć, Miller nie wymyśli prochu.