W Sejmie w ekspresowym tempie przepychana jest zmiana samorządowego prawa wyborczego. Składa się na nią wiele bardzo różnych rozstrzygnięć. Mają jednak jedną cechę wspólną – idealnie potwierdzają ostrzeżenia, przedstawiane na łamach „Rzeczpospolitej” przed dokładnie dwoma miesiącami: „Próby majstrowania przy materii samorządowej w półmroku sejmowych korytarzy są na pewno szkodliwe, a najpewniej także niebezpieczne dla samych zainteresowanych. Bardzo łatwo przymnożyć sobie tutaj wrogów, nie uzyskując nic w zamian…”. Dziś, gdy znamy już projekt, można zacząć wyliczać rafy, na które obóz rządzący pakuje się na własne życzenie.
Głównym politycznym zamysłem wydaje się przeniesienie na wszystkie poziomy samorządu możliwości tworzenia trójmandatowych okręgów. Sprawa ta została całkowicie pominięta w uzasadnieniu, lecz sami politycy PiS przyznają w kuluarach, że tu spodziewane są partyjne zyski. Ktoś najwyraźniej przyjął na wiarę zasadę podawaną przez podręczniki politologii, a obrazującą podejście partii do wielkości okręgów – „mali lubią duże, duzi lubią małe”. Ta zasada jest istotnie prawdziwa, tylko że w innym zakresie niż ten znany z wyborów samorządowych. Nowe widełki nie zmieniają znacząco wyniku wyborczego, gdyż obecne okręgi w sejmikach i miastach już są małe.
Regionalne sceny polityczne są z reguły znacznie bardziej zrównoważone niż krajowa. Największe partie nie osiągają w nich takiego poparcia, jak w odległych o kilka miesięcy wyborach ogólnokrajowych. Dlatego przeliczenie trzech ostatnich wyborów na najmniejsze możliwe okręgi przynosi efekt przesunięcia mniej niż jednego (!) mandatu na województwo/miasto na korzyść zwycięzcy. Okręgi trójmandatowe stosowane są od 15 lat w powiatach, ale wygląda na to, że nikt z inicjatorów nie sprawdził, jakie tam wywołują efekty. Można by bowiem zobaczyć, że zmniejszone okręgi oznaczają wyraźnie większe odchylenia od modelowego rezultatu, czyli bonusu dla największej partii.
Kluczowym „kosztem” jest silny impuls integracyjny wobec partii na czwartym–piątym miejscu. Ale ich przyłączenie oznacza w warunkach systemu d’Hondta zmniejszenie nagrody dla zwycięzcy. I to większe niż zyski ze zmiany wielkości okręgów.
Powiatowe sceny polityczne są jeszcze bardziej zintegrowane niż sejmikowe, a PiS po takiej inicjatywie nie ma już z kim się integrować. Taka zmiana pozwala też przeciwnikom na łatwe uzasadnianie zarzutu, że jest to szemrany trik, co mobilizuje wyborców przeciwnych rządowi.