A tak zdaje się uważać sędzia Ewa Urbaczka z Sądu Rejonowego w Skarżysku-Kamiennej (świętokrzyskie), która nie zgodziła się w poniedziałek na nagrywanie przez media wyroku i jego uzasadnienia. - Nie ma takiej potrzeby. To jedna z tysiąca spraw - powiedziała do dziennikarzy. A chodziło o wyrok w głośnej sprawie karno-skarbowej, której jednym z bohaterów był były mąż świętokrzyskiej posłanki, szefowej PO w regionie.
Sąd znalazł szereg okoliczności łagodzących: oskarżony przyznał się do winy, złożył obszerne wyjaśniania, w których opisał proceder podrabiania faktur, jednak prokuratura oskarżyła go, że w l. 2008 - 2011 wystawił 190 fałszywych faktur na blisko 6,6 mln zł, m.in. za prace budowlanych i usługi dzięki którym sześć firm mogło wyłudzić 1,4 mln zł VAT.
Czy to za mało, by prasa lokalnej społeczności zainteresowała się sprawą? Byłoby podejrzane gdyby się nie interesowała.
Choć żona oskarżonego już w ubiegłym roku zapewniała, że nie angażowała się w interesy męża, z którym jest w separacji, a o jego kłopotach dowiedziała się dopiero w sierpniu 2012 r. to opinia publiczna - którą reprezentują media - ma prawo takiej sprawie się przyglądać. Jedną z form tego prawa jest korzystanie przez media z kamer i mikrofonów, które zresztą są za ciężkie pieniądze w sądach instalowane, aby właśnie zwiększyć kontrolę nad sądami.
Jawność rozprawy to przecież fundamentalna (gwarantowana konstytucyjnie) wartość, a jej elementem jest nagrywanie rozpraw. Bywa ona limitowana w ustawą np. w sprawach rodzinnych, nieletnich, czy ze względu na tajemnicę państwową, może ją wyłączyć także sąd np. ze względy na obyczajność, ale są to wyjątki od generalnej zasady.