Ubiegłotygodniowe dymisje dwóch najważniejszych urzędników odpowiedzialnych za kolej w Ministerstwie Infrastruktury i Budownictwa mocno podniosły temperaturę w spółkach kolejowych. Odwołanie dyrektora Departamentu Kolejnictwa Stefana Jareckiego i rezygnacja wiceministra Piotra Stommy mają być, według nieoficjalnych informacji, wstępem do zmian personalnych w PKP i Polskich Liniach Kolejowych (PLK). Przyczyną jest dramatyczna sytuacja w realizacji planów inwestycyjnych.
Zmodyfikowany w lipcu, wart 66 mld zł, Krajowy Program Kolejowy (KPK) jest jeszcze konsultowany, a PLK dopiero ruszają z pierwszymi przetargami. To sprawia, że prace na torach zaczną się nie wcześniej niż w 2018 r., a więc w piątym roku obecnej perspektywy finansowej 2014–2020. Takie opóźnienie przesądza o tym, że inwestycje skumulują się pod koniec perspektywy.
Za duże ryzyko
– Rynek będzie miał problem z realizacją wielu prac w tym samym czasie, wzrosną ceny, pojawią się protesty wykonawców. Nie ma na to buforu czasowego, więc na pewno nie zdążymy wykorzystać pieniędzy – twierdzi Jakub Majewski, prezes Fundacji ProKolej.
Zdaniem Bogusława Liberadzkiego, europosła i ministra transportu w rządach lewicy, Polska może stracić część funduszy na modernizację infrastruktury kolejowej. Zwłaszcza że pod koniec tego roku będą gotowe założenia rewizji unijnego budżetu. – Nie przekonamy Komisji Europejskiej, że to, co mieliśmy zrobić w siedem lat, zdążymy w trzy. Spodziewam się wniosku o redukcję przeznaczonych dla Polski funduszy – mówi Liberadzki.
Resort infrastruktury uważa jednak, że stracony czas uda się nadrobić.