Organizatorem strajku jest Związek Zawodowy Personelu Pokładowego i Lotniczego zrzeszający stewardesy i stewardów oraz część pilotów.
Swój protest związkowcy uzasadniają fiaskiem rozmów z pracodawcą. A warunkiem odejścia od planowanego strajku jest przywrócenie przez zarząd zasad wynagradzania z 2010 roku. Spółka miała wtedy 160 mln straty z działalności operacyjnej, czyli z latania.
Teraz, w wyniku przeprowadzonej restrukturyzacji i dzięki wsparciu publicznych pieniędzy – ponad pół miliarda złotych - LOT zaczął generować zyski. Tegoroczny wynik operacyjny jednak nie pozwoli na jakąkolwiek rozrzutność, bo najprawdopodobniej wyniesie +/- zero. Taką rozrzutnością byłby z pewnością powrót do poprzedniego systemu wynagrodzeń. Obecnie wynagrodzenie personelu latającego składa się z dwóch części – podstawowej oraz ruchomej, uzależnionej od liczby wylatanych godzin w proporcjach 60:40. Związki chciałyby te proporcje zmienić na 80:20, przy wyraźnej podwyżce podstawy.
— Nic z tego nie rozumiem — powiedział „Rzeczpospolitej" p.o prezesa LOTu, Marcin Celejewski. — Cały czas trwają rozmowy z tym związkiem, nikt nie odszedł od stołu i wszystko wskazuje na to, że dojdzie do porozumienia — dodaje. Nie ukrywał, że żądania związku są nie do zaakceptowania. LOT szykuje się do ekspansji, w przyszłym roku ma zwiększyć oferowanie o 30-40 proc. Zarząd teraz intensywnie poszukuje firmy, która uwierzyłaby w plany rozwojowe linii, która już od roku 2018 ma szanse generować zdrowe zyski, ponieważ ze środków własnych nie jest w stanie kupić np. samolotów niezbędnych do obsługiwania planowanych nowych tras.
LOT zatrudnia obecnie 600 pracowników personelu pokładowego. Związkowcy wskazują, że ich zarobki uległy drastycznemu obniżeniu. W piśmie przesłanym do Polskiej Agencji Prasowej związek przypomniał, że w październiku 2013 r. zarząd LOT-uchylił regulamin wynagradzania i narzucił nowe zasady, nieuzgodnione ze związkami zawodowymi.