W „Uchu Prezesa" zatrudniono straż pożarną, w użyciu jest deszczownica. Po każdym plenerowym ujęciu zamarzają szyny, po których porusza się kamera.
– Pierwszy sezon rozgrywał się w gabinecie prezesa, w drugim pokazaliśmy też kulisy Sejmu i pałacu prezydenta, teraz poszliśmy jeszcze dalej. Tak daleko, że w jednym z odcinków mnie nie ma! – mówi „Rzeczpospolitej" Robert Górski.
Prezes nie pojechał jednak do Monachium, by uściślić, kto jest sprawcą Holokaustu. – Kamera podążyła za ministrami, których teraz nie ma w rządzie – wyjaśnia Robert Górski. – Był wielki mróz i zjednoczyłem się myślami z ekipą, która zimą chciała wejść na K-2. Im się nie udało, nam, mam nadzieję, że tak: poznawaliśmy prywatne życie byłej pani premier. Odejście z wielkiej polityki jej i kilku ministrów może rodzić wielkie frustracje i chcieliśmy pokazać ich podszewkę. Ciężko jest zrezygnować z tak wyrazistych postaci jak Antoni, tym bardziej że one nie rezygnują z nas. Zmiennicy w rządzie nie są barwni albo kontrowersyjni. Nie mogę być pewny, że nowy minister spraw zagranicznych zrobi coś nieoczekiwanego, nie ma przecież dostępu do wszystkich danych i pełni rolę statysty. Bardziej aktywny na arenie międzynarodowej, przynajmniej w publicznym oglądzie, jest wiceminister sprawiedliwości Jaki.
Zapytaliśmy Roberta Górskiego, czy solidaryzując się z polskim rządem, zrezygnuje z premii i kart kredytowych: – Nie mogę powiedzieć, tak jak wicepremier Gowin, że ledwo mi starcza do pierwszego, bo od 20 lat prowadzę Kabaret Moralnego Niepokoju i to jest moje źródło utrzymania.
Serialowa działalność Roberta Górskiego rozpoczęła się w Tygodniku Moralnego Niepokoju. Górski grał prezesa fabryki przemysłu zbrojeniowego, zaś Mikołaj Cieślak (teraz Mariusz) jego pomocnika. Potem brali udział w serialu „Słodkie życie". Nie okazał się wielkim sukcesem, z czego duet wyciągnął stosowne wnioski.