Ciągle wracam do Kieślowskiego

Spotkanie z Krzysztofem Kieślowskim było najpiękniejszą rzeczą, która mogła mi się wydarzyć - z Irene Jacob rozmawia Barbara Hollender

Publikacja: 09.04.2009 17:47

Ciągle wracam do Kieślowskiego

Foto: BEW

[b]Rz: Dla wielu widzów ciągle jest pani „aktorką Kieślowskiego”. Nawet w czasie ostatniego festiwalu w Berlinie, gdzie promowała pani nowy film Theo Angelopoulosa, dziennikarze pytali panią o „Podwójne życie Weroniki” i „Czerwony”. Nie zaczyna to pani denerwować?[/b]

Nie! Spotkanie z Krzysztofem Kieślowskim było najpiękniejszą rzeczą, która mogła mi się wydarzyć. O pracy z nim marzyło wiele wytrawnych aktorek. A ja byłam debiutantką. Miałam niewielki dorobek, gdy Kieślowski zobaczył mnie w epizodzie, w filmie Louisa Malle’a „Do widzenia, chłopcy”, i zaprosił na próbne zdjęcia.

[b]Pamięta pani pierwsze spotkanie z nim? [/b]

Oczywiście. Byłam wtedy w Ameryce. Żeby zgłosić się na przesłuchanie do „Podwójnego życia Weroniki”, zdecydowałam się na własny koszt przylecieć do Paryża. To była spontaniczna decyzja, bo kochałam „Dekalog”. Pamiętam jednak, że potem siedziałam w samolocie i gryzłam się: „Boże, jaka ze mnie idiotka, lecę przez ocean, a reżyser, jak zwykle, pogada ze mną dziesięć minut, asystent powie: odezwiemy się, po czym i tak nic z tego nie wyjdzie”. Ale szybko przestałam żałować. To nie były zwyczajne zdjęcia próbne. Kieślowski poświęcał aktorkom, które go interesowały, po kilka godzin. Rozmawialiśmy całe popołudnie. O wszystkim: o życiu, sztuce. Kazał mi grać jakieś sceny, dawał wskazówki. Już wtedy zrobił na mnie wielkie wrażenie. Pomyślałam, że warto było przylecieć na to spotkanie, nawet gdybym nie dostała roli.

[b]Ale udało się. Jak Kieślowski z panią pracował?[/b]

On był bardzo blisko aktorów. Dużo z nimi rozmawiał. Przy „Podwójnym życiu Weroniki” przegadywaliśmy całe wieczory. Grałam jednocześnie dwie kobiety. Bardzo różne i jednocześnie bardzo do siebie podobne. Obie uzdolnione, interesujące, ale przecież jakby niepełne. Każdej z nich czegoś brakowało. Jakby razem dopiero tworzyły całość. Krzysztof pomógł mi to wszystko zrozumieć. Ale niczego nie sugerował. Odwrotnie. Zaraz na początku powiedział: „Chciałbym, żebyś przygotowała propozycje, jak zagrasz dwie Weroniki. Zwróć tylko szczególną uwagę na ich samotność”. Na planie nigdy nie krył się za kamerą, lecz stał tuż obok. Rzucał różne uwagi, ale jednocześnie dawał wykonawcom sporo swobody. Mówił: „Nie graj. Bądź. Zareaguj. Zrób w kierunku partnera jakiś gest. Swój własny. Zachowaj się tak, jak ty byś się zachowała. Bo jeśli ty zrobisz prawdziwy gest, to zrobi go również Weronika”.

[b]Za kreację w „Podwójnym życiu...” dostała pani Złotą Palmę w Cannes, potem zebrała pani świetne recenzje za rolę w „Trzech kolorach. Czerwonym”. [/b]

Ta Złota Palma była czymś niezwykłym. Proszę pomyśleć: jest tyle słynnych francuskich aktorek, a ja byłam przecież zupełnie nieznaną osobą. Nawet nieokrzepłą za bardzo w środowisku. Wychowałam się w Szwajcarii, moi rodzice nie mieli nic wspólnego z kinem. Moja mama – psychoterapeutka, paradoksalnie, nie otwierała specjalnie nas, swoich dzieci. W domu nie było długich, szczerych rozmów. Może dlatego marzyłam o aktorstwie, które każe zadawać sobie pytania, zastanawiać się nad światem i relacjami z innymi ludźmi. I dopięłam swego, zdałam do szkoły teatralnej w Paryżu. Ale przecież, grając w „Podwójnym życiu Weroniki”, miałam 24 lata i bardzo nikłe doświadczenia zawodowe.

Myślę, że Francuzi, pomimo nagrody, nie dowierzali mi. Więcej grałam u polskich reżyserów – w „Enaku” Sławomira Idziaka, „Tajemniczym ogrodzie” Agnieszki Holland. No i wróciłam do Kieślowskiego w „Czerwonym”. Dopiero po tej roli zaczęłam dostawać dużo propozycji, także od Amerykanów. Ale rzeczywiście jest tak, jak pani powiedziała na początku. Zrobiłam wiele filmów, a kiedy spotykam się z kimś, zawsze najpierw słyszę: „Znam cię z filmów Kieślowskiego”. Mówią mi to widzowie w Europie, w Japonii, Brazylii. Więc te filmy pozwoliły mi zaistnieć w świadomości widzów. Dla mnie jednak najważniejsze jest to, że mogłam przez kilka miesięcy być obok tego wspaniałego człowieka.

[b]Czego się pani od niego nauczyła jako artystka?[/b]

Tego, że w sztuce najważniejsza jest prawda i że do wszystkiego, co się robi, trzeba mieć bardzo osobisty stosunek. I może jeszcze czegoś zaskakującego: Kieślowski, choć był piekielnie inteligentny, wpoił mi, że aktor nie powinien non stop analizować, że są momenty, gdy musi po prostu zaufać własnemu instynktowi. A poza tym uważnie, z ciekawością rozglądać się wokół. On sam to robił.

[b]Jak pani zapamiętała Kieślowskiego nie jako artystę, lecz jako człowieka?[/b]

Był zwyczajny, nieekstrawagancki. Nigdy nie zachłysnął się sukcesem. Przy „Czerwonym”, gdy uchodził już za prawdziwego mistrza, nigdy nie pozwolił sobie na gest w stylu: „Ja wiem najlepiej”. Pracował ponad siły. Ukrywał to, ale czuło się jego coraz większe wyczerpanie. Pił kawę po kawie, palił jednego papierosa za drugim. Pozostał taki sam, jak wtedy, gdy spotkałam go przy „Podwójnym życiu Weroniki”. Na przykład nie miał w sobie krzty snobizmu i nie szastał pieniędzmi. Nie ze skąpstwa. Raczej ze skromności.

Po prostu nie widział powodu, by iść na kawę gdzieś, gdzie kosztuje ona majątek, skoro w każdej małej kawiarence można ją wypić za kilka franków. Był człowiekiem nienarzucającym nikomu swojego zdania, niehałaśliwym, nieagresywnym. Ale widział więcej i przeżywał głębiej niż większość ludzi. Miał w sobie wrażliwość na świat. Potrafił się pochylić nad bohaterami swoich filmów. Choć sprawiał wrażenie racjonalisty, zawsze szukał w innych tajemnicy. Próbował zrozumieć motywy ich działania, podejrzeć, co kryje się pod maskami, jakie na co dzień przywdziewamy, zobaczyć to, co zwykle przed światem ukrywamy. Myślę, że wywarł poważny wpływ na mój sposób myślenia.

[b]To samo mówi wielu ludzi, którzy się z nim zetknęli.[/b]

To samo mówią również ci, którzy go nie poznali, a jedynie oglądali jego filmy. Niedawno spotkałam młodą reżyserkę, która wyznała mi, że postanowiła zdawać do szkoły filmowej, gdy zobaczyła „Podwójne życie Weroniki”. Od wielu widzów słyszę, że po obejrzeniu jego filmów zaczęli inaczej patrzeć na świat. Uzmysławiał ludziom, że poza światem materialnym jest także coś nienazwanego, ulotnego. Dusza, emocje, samotność coraz bardziej nam doskwierająca. I miłość. Kiedy podczas jego mszy pogrzebowej ksiądz odczytał fragment listu świętego Pawła do Koryntian „Gdybyś miłości nie miał...”, pomyślałam, że nikt nie potrafił tych słów tak pięknie zilustrować jak Kieślowski.

[b]Od śmierci Krzysztofa Kieślowskiego minęło 13 lat. Wyrosło nowe pokolenie, które nie zna jego filmów. Niedawno pewien krytyk niemiecki powiedział mi, że twórczość Kieślowskiego powoli odchodzi w zapomnienie.[/b]

Myślę, że to nieprawda. „Dekalog” czy „Trzy kolory” ciągle są ważne dla wielu ludzi. Jestem często zapraszana przez organizatorów przeglądów jego twórczości w różnych krajach świata. Wychodzą płyty z jego filmami. Głęboko wierzę, że twórczość Kieślowskiego to nie tylko historia kina.

[b]Poza Kieślowskim spotkała pani na swojej drodze także innych wspaniałych artystów: starego mistrza Antonioniego, Wima Wendersa, Agnieszkę Holland, Louisa Malle’a, Theo Angelopoulosa.[/b]

To prawdziwe szczęście, bo tym ludziom naprawdę mogłam zaufać. A w kinie zaufanie jest podstawą. Aktor nie ma kontroli nad swoją rolą. Może bardzo się starać i na planie stawać na głowie, a potem w montażu scena nie wchodzi albo jest ścięta, i cała misterna konstrukcja postaci pada. Bardzo intrygujące jest też wchodzenie do świata, który człowiek już zna z ekranu. Na przykład epizod, który zagrałam w „Po tamtej stronie chmur” Antonioniego, był dla mnie wielkim przeżyciem. Ale praca z debiutantem też ma swoje zalety. Kiedy pracowałam nad „Otellem” z Olivierem Parkerem, wszystko było niespodzianką, niewiadomą.

[b]A jak pani wspomina swoje doświadczenia amerykańskie?[/b]

Ameryka będzie zawsze przyciągać europejskich twórców. Ma Chaplina, jazz, Woody’ego Allena i braci Coen. A jakkolwiek byśmy w Europie wybrzydzali, Hollywood to legenda, mekka artystów. Choć ja akurat na początku często odmawiałam. Może dlatego, że propozycje stamtąd zaczęły napływać po filmach Kieślowskiego. I myślałam tak: „Jak mogę pracować z ludźmi, którzy są nie artystami, lecz wynajętymi rzemieślnikami? Potem przyjdzie producent i przewróci im film do góry nogami”. Ale potem zaczęłam te oferty przyjmować.

[b]Ostatnio znów wystąpiła pani w filmie mistrza Theo Angelopoulosa. [/b]

Angelopoulos jest zupełnie nieprzewidywalny. Pracuje tak, jak kiedyś pracowali starzy mistrzowie. Jednego dnia może nie nakręcić ani metra taśmy, a następnego dnia zachowuje się tak, jakby był w transie. Dla aktora jest szalenie inspirujący. To nie jest rzemieślnik, który przenosi ze scenariusza kolejne sceny. To poeta ekranu, przy nim wszystko może się zdarzyć.

[b]Zagrała pani grecką emigrantkę – od młodości do późnej starości. To chyba spore wyzwanie dla aktorki.[/b]

Emigracja jest dziś wielkim problemem świata. W Paryżu często spotykam kobiety, które są rozdzielone z rodzinami i dziećmi. Posyłają im pieniądze, płaczą w telefon. Rozumiem tragizm ich losów. Ale rola Eleni – dla mnie jako aktorki – była bardzo pokrzepiająca. Najciekawsze sceny zagrałam jako staruszka. To mi uzmysłowiło, że nie trzeba się bać uciekającego czasu.

[b]Przekroczyła pani czterdziestkę. Co się w pani życiu zmieniło? [/b]

Jako młoda dziewczyna stale miałam spakowaną walizkę. Grałam w Europie, w Stanach, w Ameryce Południowej. Nie miałam bazy i chyba nie starałam się jej znaleźć. Dziś jestem kobietą o ustabilizowanym życiu. Osiadłam na stałe w Paryżu. Od lat jestem związana z tym samym mężczyzną. Przed laty przyrzekałam sobie, że nigdy nie zakocham się w aktorze. Byłam przekonana, że takie związki są niezdrowe, zbyt łatwo pojawia się w nich element zawodowej rywalizacji. Albo szczęście zżera zainteresowanie paparazzich. Ale tak to jest z tym „nigdy”... Mój partner jest aktorem, gra w paryskim teatrze. No i jakoś się trzymamy. Każde z nas stara się iść własną drogą, choć zdarzają nam się również wspólne, teatralne projekty. Mamy dwoje dzieci.

[b]I to one są pewnie najważniejsze?[/b]

Rola matki jest jedną z najtrudniejszych, jaka mi się w życiu przytrafiła. Długo do niej dojrzewałam. Pamiętam, że jako dwudziestokilkulatka bardzo chciałam mieć dziecko. Ale wtedy spojrzałam na siebie z dystansu i sama siebie spytałam: „Jesteś w stanie zmienić tryb życia? Rozpakować walizki? Czerpać radość z domowego ciepła?” Odpowiedziałam sobie: „Nie. Za wcześnie”. Teraz już nie czuję, żebym dla rodziny wyrzekała się czegoś istotnego. Poza tym nie mam już w sobie tego ciągłego niepokoju. Stałam się bardziej zorganizowana. Ale też pewniejsza siebie. Dzisiaj już ze spokojem patrzę w przyszłość.

[ramka][srodtytul]Irene Jacob[/srodtytul]

Zadebiutowała przed kamerą w 1987 roku, w filmie Louisa Malle’a „Do zobaczenia, chłopcy”. Ale naprawdę rozkwitła jako bohaterka tytułowa „Podwójnego życia Weroniki” Krzysztofa Kieślowskiego, dostając wówczas nagrodę aktorską w Cannes. Dla wielu widzów do dzisiaj jest przede wszystkim aktorką Kieślowskiego, zwłaszcza że trzy lata później stworzyła jeszcze piękną kreację w „Czerwonym”.

Zagrała w ponad 40 filmach, m.in. w „Otellu” Olivera Parkera, „Tajemniczym ogrodzie” Agnieszki Holland, „Po tamtej stronie chmur” Michelangelo Antonioniego, „Incognito” Johna Badhama, ostatnio w „Kurzu czasu” Theo Angelopoulosa. Występuje w teatrze, często w repertuarze klasycznym.

Chociaż przekroczyła już czterdziestkę (ur. 1966), zachowała kruchość i delikatność, jakimi zachwyciła widzów w filmach polskiego reżysera. Nadal jest dziewczęca, sympatyczna i bardzo naturalna.

Mieszka w Paryżu, jej życiowym partnerem jest aktor Jerôme Kircher, mają dwoje dzieci. [/ramka]

[b]Rz: Dla wielu widzów ciągle jest pani „aktorką Kieślowskiego”. Nawet w czasie ostatniego festiwalu w Berlinie, gdzie promowała pani nowy film Theo Angelopoulosa, dziennikarze pytali panią o „Podwójne życie Weroniki” i „Czerwony”. Nie zaczyna to pani denerwować?[/b]

Nie! Spotkanie z Krzysztofem Kieślowskim było najpiękniejszą rzeczą, która mogła mi się wydarzyć. O pracy z nim marzyło wiele wytrawnych aktorek. A ja byłam debiutantką. Miałam niewielki dorobek, gdy Kieślowski zobaczył mnie w epizodzie, w filmie Louisa Malle’a „Do widzenia, chłopcy”, i zaprosił na próbne zdjęcia.

Pozostało 95% artykułu
Telewizja
Międzynarodowe jury oceni polskie seriale w pierwszym takim konkursie!
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Telewizja
Arya Stark może powrócić? Tajemniczy wpis George'a R.R. Martina
Telewizja
„Pełna powaga”. Wieloznaczny Teatr Telewizji o ukrywaniu tożsamości
Telewizja
Emmy 2024: „Szogun” bierze wszystko. Pobił rekord
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Telewizja
"Gra z cieniem" w TVP: Serial o feminizmie w dobie stalinizmu