Miała otwartą ranę, luźno obwiązaną bandażem. Przyjmowała pokarm przez zgłębnik żołądkowy. Usta nie mogły spełniać swojej roli. I wtedy, by jej pomóc, lekarze postanowili zaryzykować pierwszy w historii przeszczep twarzy.
Trzeba było jeszcze uzyskać pozwolenie komisji etycznej i znaleźć dawcę, którego rodzina zgodziłaby się na wykorzystanie jego twarzy. I co równie trudne – uzyskać zgodę samej pacjentki. A potem rozpoczęła się walka z czasem – operację trzeba było przeprowadzić, zanim zabliźnią się stare rany.
26 listopada, po trzymiesięcznym oczekiwaniu na dawczynię, można było rozpoczynać. W specjalnie skompletowanym zespole znaleźli się zarówno specjaliści chirurgii szczęki i twarzy, jak i grupa fachowców w zakresie immunosupresji i chirurgii transplantacyjnej.
Jednym z kluczowych momentów kilkunastogodzinnego zabiegu było połączenie dwóch tętnic. Udana operacja była zaledwie początkiem trudnej drogi do wyzdrowienia, bo trzeba było nieustannie kontrolować, czy pacjentka nie odrzuca przeszczepu i ciężko pracować nad rehabilitacją. P
o raz pierwszy przeszczepiono błonę śluzową od obcego dawcy i nie wiadomo było, jak zareaguje na nią układ odpornościowy organizmu. Lekarze odetchnęli z ulgą, gdy udało im się opanować pierwszą reakcję odrzucenia, a pacjentce zaczęło powracać czucie w przeszczepionym organie.