Kiedyś miałem nawet podejrzenia, że to na nią Donald Tusk postawi w wyborach prezydenckich zamiast na Bronisława Komorowskiego. Zwłaszcza po niezapomnianej relacji z przedwyborczej wizyty w Irlandii, gdy pan Donald już miał lecieć z powrotem do polskiej Irlandii, ale – jak mówiła z offu Kolenda-Zaleska – jeszcze znalazł chwilę, by przystanąć, porozmawiać, wymienić opinie o Polsce. I to z kim?! Ze zwyczajnymi ludźmi!
Ale Tusk Kolendy nie wystawił. To znaczy wystawił ją tak, że wystawił Komorowskiego. Czasy się zmieniły, Kolenda dojrzała, co widać było np. podczas wywiadu z pewnym profesorem, w którym sugerowali, że pochodnie wymyślili faszyści. Teraz, w wiekopomnym tekście na łamach „Gazety Wyborczej”, dziennikarka rzuciła wszystko na odcinek patriotyzmu. Postuluje, by Polskę kochać inaczej.
„Czy dzień 11 listopada zawsze musimy obchodzić zamiast radośnie oblewać zwycięstwo?” – pyta już na wstępie. Spokojna głowa, gdy się spojrzy w policyjne statystyki, widać jak na dłoni, że oblewamy na całego. „Trzeba oddać cześć bohaterom, to oczywiste. Ale można się przy tym fantastycznie bawić. Czy oprócz obowiązkowych przemówień nie można zorganizować wielkich festynów?” – zastanawia się w kolejnym akapicie królowa celnych pytań.
Odpowiadam: można. Warszawa, Kraków, Olsztyn, Toruń, Włocławek, Sosnowiec, Bydgoszcz, Grudziądz, Inowrocław, Strzegom – to tylko krótka lista miast, gdzie takie festyny w tym roku się odbyły. Skąd zatem żale Kolendy? Podejrzewam, że nigdzie nie zrealizowano imprezy według jej scenariusza. „Wyobrażam sobie ryneczek w małej miejscowości. Stoły z polskimi przysmakami (ma być w końcu patriotycznie). Podest do tańca. Przygrywa lokalna kapela. Przedwojenne melodie porywają ludzi do tańca. W klapach kotyliony. Buzie dzieci pomalowane w biało-czerwone wzory. O północy fajerwerki. Biało-czerwone”. Widać po tym, od kogo „ściągnął” prezydent Komorowski kotyliony (bo w to, że Kolenda pomysł władzy podchwyciła, w życiu nie uwierzę).
Trzeba jednak autorce oddać, że najpierw swoją wizję spisała, potem przemyślała. „Ten obrazek to banał, przyznaję” – odkrywa na końcu. Ale zaraz dodaje: „Na pewno duet Krzysztof Materna – Paweł Althamer wymyśli coś bardziej sophisticated (...) Bo 11 listopada powinien być sophisticated”. Czemu akurat Materna i Althamer, z tekstu się nie dowiemy. Ale żeby takiej dziennikarce zabrakło słów: „wyrafinowany”, „finezyjny”, „wytworny” i musiała się ratować angielskim odpowiednikiem?