W tym właśnie roku pobrali się bohaterowie filmu dokumentalnego „Jestem Kuba” i przez kilka lat stanowili przykładne, szczęśliwe stadło – co pokazują prezentowane zdjęcia archiwalne. Wreszcie zostali rodzicami dwóch synów – starszego – Kuby i młodszego Mikołaja. I pewnie żyliby dalej długo i szczęśliwie, gdyby nie pojawiły się kłopoty finansowe i prowadzona przez nich firma nie upadła. Ale upadła. W dodatku rzecz działa się w Zakliczynie, małej miejscowości w południowej Polsce, gdzie trudno o pracę. Para rozstała się i każde na swoją rękę wyjechało szukać pracy. On znalazł ją w Szkocji w fabryce, ona – w Austrii jako sprzątaczka. 12-letni Kuba i 8-letni Mikołaj zostali w Polsce – i to jest moment, w którym widzowie poznają chłopców, a w kolejnych minutach filmu – także ich rodziców.
Chłopcy zostali pod opieką rodziny, ale tak naprawdę – mieszkają sami. Starszy, nad wiek dojrzały Kuba, próbuje opiekować się Mikołajem jak rodzic – pilnując co je, jak spędza czas, dba o jego bezpieczeństwo, gdy idą razem nad rzekę. Chodzi z nim nawet za rękę. Na Kubie właśnie koncentruje się – autorka filmu, Ase Svenheim Drivenes. Obserwuje go, gdy pełni rolę opiekuna brata, jedzie na obóz letni do Polańczyk. I rozmawia z matką, która systematycznie do niego dzwoni pytając, jak sobie radzi. Bo zarówno ona, jak i jej były mąż – dbają o chłopców i kochają ich.
– Uważaj, żebyś do pani nie powiedział, że jesteś sam, jestem z Ciebie dumna, wytrzymajmy do wakacji – mówi mama przez telefon.
Wie, że prawo nie dopuszcza, by 12-letni chłopiec mieszkał sam, bez zapewnienia mu całodobowej opieki, w dodatku – z młodszym bratem.
Chociaż matka chłopców jest bardzo troskliwa - przyjeżdża do synów niemal w każdy weekend i poświęca im cały czas, przecież to synom nie wystarcza. Ale musi wracać, by zarobić na życie.