Jedna z najkrótszych tragedii Szekspira wlecze się niczym brazylijski serial – przewidywalny, przeładowany szczegółami, nierówny aktorsko.
Mimo że uważany w Krakowie za dość konserwatywny, Teatr im. Słowackiego idzie tym razem z duchem czasu. „Tragedia Makbeta” zrealizowana jest współczesnym językiem. Kamery, mikrofony, filmy i wielki ekran mnożą plany opowieści, ale nie pogłębiają jej znaczeń.
Sama inscenizacja nie wychodzi poza konwencjonalne odczytanie tekstu. Na pierwszy plan wybija się dramat władzy, a przede wszystkim problem konsekwencji związanych z władzą moralnych wyborów. Ale tyle o Makbecie wie każdy uczeń.
W inscenizacji Redbada Klijnstry najbardziej uderza niebezpieczne uzależnienie od wizji innego reżysera – Krzysztofa Warlikowskiego. Klijnstra zagrał u niego wiele ważnych ról. Czy jednak musi składać swemu mistrzowi hołd na każdym kroku? Kiedy Warlikowski zestawia w „(A)polonii” antyczny dramat ze współczesnym reportażem o Holokauście, Klijnstra swojego Szekspira wspomaga wypowiedziami Marka Edelmana. Podobna jest technika montażu tekstów, podobne są skojarzenia: droga od literackiej klasyki po traumę zagłady.
Warlikowski, realizując Szekspira, niejednokrotnie przebudowywał sensy sztuk. Nie byłoby problemu, gdyby Klijnstra poszedł tą drogą. Tu jednak zapożyczenia pojawiają się też na poziomie formy, przy budowaniu konkretnych scen czy postaci. A próba kopiowania takich zjawisk jak Renate Jett, jedna z ikon teatru Warlikowskiego, to coś więcej niż inspiracja, to po prostu brak wstydu.