"Już myślałem, że z wiekiem zdołałem uodpornić się na ból po starcie drugiego człowieka. Ale wiadomość o śmierci Jerzego Jarockiego potwornie mną dotknęła. Nie wiem, czy coś przeczuwał, ale kilka tygodni temu zorganizował szczególne spotkanie w Hotelu Francuskim. Do Sali Olimpijskiej Jerzy zaprosił wszystkich, którzy u niego debiutowali. Była nas cała plejada, bo w kształtowaniu polskiego aktorstwa Jerzy Jarocki spełnił rolę zupełnie niewyobrażalną i nieporównywalną z innymi. Nie ma drugiego człowieka, który wychowałby taką rzeszę aktorów. Reżysera, który tak znakomicie łączyłby zdolności reżyserskie z aktorskimi, jakie on posiadał. To, że - dopóki zdrowie mu pozwalało - każdą rolę zawsze ćwiczył na sobie sprawiało, że spektakle osiągały zawsze niezwykłą spójność stylistyczną. Pod jego okiem zespół zawsze dostrajał się jak orkiestra. Docenia się to zwłaszcza obserwując spektakle innych reżyserów, u których aktorzy grają "od Sasa do lasa". On w Starym Teatrze w Krakowie, Współczesnym i Polskim we Wrocławiu, czy Dramatycznym i Narodowym w Warszawie nadal prowadził swą szkołę teatralną tyle, że z dorosłymi aktorami. Kilka pokoleń aktorów mogłoby wykrzyknąć z wdzięcznością: My z niego wszyscy!"