Dziś już nikt takich piosenek nie pisze – pozornie błahych, w których nie ma mowy o buncie lub zniechęceniu, o depresji i beznadziei szarego świata, choć Natasza Zylska, dla której one powstawały, z pewnością wszystkich tych stanów doświadczała.
Dawniej dobra piosenka musiała mieć tzw. rybkę, zwaną też szlagwortem, czyli charakterystyczny fragment tekstu, który łatwo można było zapamiętać, oczywiście także dzięki wpadającej w ucho melodii. A całość układała się w pewną historyjkę, co teraz w Romie pomogło reżyserce Annie Wieczur stworzyć wokalno-aktorski spektakl.
Czytaj więcej
Pogodnymi piosenkami Natasza Zylska zakrywała swoje traumatyczne doświadczenia – mówi Anna Sroka-Hryń, która wcieli się w piosenkarkę w spektaklu „Bajo bongo”. Premiera 14 września w Teatrze Roma.
Piosenki z czasów, gdy Katowice stały się Stalinogrodem
W przedstawieniu „Bajo bongo” piosenek jest 16. Właściwie wszystkie śpiewała Natasza Zylska. Nawet przebój „Pyk, pyk z fajeczki” o górniku cieszącym się życiem na emeryturze, który wylansował zespół Śląsk, ale w pewnym momencie śpiewały go też dzieci na szkolnych akademiach oraz Natasza Zylska na pierwszym przesłuchaniu, gdy chciała zostać wokalistką.
Działo się to w czasach, gdy Katowice postanowiono przemianować na Stalinogród, czcząc pamięć wodza światowej rewolucji. „Bajo bongo” nie jest bowiem tylko składanką dawnych przebojów, autorka scenariusza Wiesława Sujkowska wmontowała je w opowieść o czasach, w których żyła Natasza Zylska, i o niej samej.