Premiera „Procesu” Krystiana Lupy, najwybitniejszego polskiego inscenizatora, lidera światowego teatru, nie mogła dojść do skutku w Teatrze Polskim we Wrocławiu po tym, gdy nowy dyrektor Cezary Morawski zwolnił wielu aktorów zaangażowanych do przedstawienia.
Utrudniał też obecność wcześniejszego spektaklu Lupy „Wycinka” na prestiżowych zagranicznych festiwalach – nomen omen przedstawienia o tym, jak politycy i mali ludzie niszczą kulturę i wybitnych artystów. „Wycinki” nie uratowało nawet to, że choć to megaprodukcja, przynosiła zyski. Została wycięta z repertuaru.
Ostatnią nadzieją na powstanie „Procesu” była zgoda ministra kultury Piotra Glińskiego na odwołanie dyrektora Morawskiego, której jednak zabrakło. Teraz Teatr Polski –niedawno czołowa polska scena – schodzi na margines.
Jednocześnie zawirowania wokół „Procesu” Lupy zaczęły ujawniać kafkowską naturę rzeczywistości, w której niejasna administracyjna gra niszczy ludzi i artystów. W tej sytuacji z pomocą reżyserowi i aktorom rozproszonym po kraju przyszły władze stolicy oraz warszawskie teatry: Nowy, Powszechny i Studio.
– Rolą naszego miasta jest i to, by artyści mogli kończyć w wolny sposób rozpoczęte projekty – uważa Tomasz Thun-Janowski, dyrektor stołecznego Biura Kultury. – Byliśmy przekonani, że na stolicy ciąży obowiązek solidarności. Może on wiele znaczyć w kafkowskim świecie.