Trzeba dużej odwagi, by w teatrze noszącym imię Witkacego odnieść się do twórczości patrona w sposób tak nieporadny, jak uczynił to reżyser Tomasz Hynek. Akcję futurystycznej powieści "Nienasycenie" umieścił Witkacy pod koniec XX wieku. Wpuścił do niej demony, które pojawiały się w niemal wszystkich jego utworach.
Mamy zatem akcentowaną przez artystę katastroficzną wizję świata, opowieść o zaniku uczuć wyższych, tęsknotę za metafizyką. Obserwujemy obraz świata, w którym czystość i niewinność świadczą o naiwności. Ta zaś zostaje wykorzystana z całą premedytacją i bez skrupułów.
[wyimek]„Nienasycenie” to nie bigos, do którego bezkarnie można wrzucić niemal wszystko [/wyimek]
"Nienasycenie" to utwór o upadku prawdziwej sztuki i wielkim rozdźwięku między starą kulturą i nową rzeczywistością. Ta wielowątkowa powieść daje ogromne możliwości interpretacji. Reżyser potraktował ją zaś jak bigos, do którego bezkarnie można wrzucić niemal wszystko. Zmieniał konwencje bez jakiejkolwiek logiki. Wystarczy przyjrzeć się głównemu bohaterowi Genezypowi, granemu z dużym poświęceniem przez Krzysztofa Kwiatkowskiego. Poetycka scena zaczynająca spektakl nie ma potem żadnej konsekwencji. Kolejne etapy życiowych doznań Genezypa, zwłaszcza scena gwałtu dokonywanego przez Tengiera (Mirosław Zbrojewicz), są przedstawione bardzo realistycznie.
Witkacy próbował opisać chaos współczesnego świata, co realizatorzy potraktowali jednak zbyt dosłownie. W najnowszej premierze Studia wszystko sprawia wrażenie przypadku i realizacji wymyślonych naprędce pomysłów. Jeśli mówi się o Polsce, to oczywiście przede wszystkim powielając ogólnie znane stereotypy, mieszając język piłkarskich kiboli z mową parafialnych dewotów.