Z Teatru Powszechnego odchodził pan i wracał. Teraz zdecydował się pan na Syrenę. Będzie wreszcie szansa na artystyczną stabilizację?
Tomasz Sapryk: I tak, i nie. W Powszechnym spędziłem kilkanaście sezonów. Jego wieloletniego szefa Zygmunta Hübnera uważałem za wzór dyrektora. Odszedłem, gdy wydawało mi się, że dalsze trwanie w tym miejscu nie ma sensu. Wróciłem za dyrekcji Jana Buchwalda, by zagrać w „Locie nad kukułczym gniazdem". Potem nadeszła propozycja od Wojtka Malajkata, która wydała mi się ryzykiem wartym podjęcia. Nie myliłem się. Tu zagrałem w „Skazanych na Shawshank", a potem w „Plotce". Dwie role, z których jestem bardzo zadowolony. Teraz Jan Englert zaproponował mi angaż do Narodowego. Takiej propozycji się nie odrzuca.
Nie obawiał się pan wystąpić w inscenizacjach utworów dobrze znanych ze świetnych ekranizacji?
I w przypadku „Plotki" i „Skazanych na Shawshank" inscenizacje są na tyle oryginalne, że nie ma sensu mówić o porównaniach.
A miejsce na film?