Ci, którzy wynudzili się jak mopsy na „Lilli Wenedzie" i „Fantazym" Michała Zadary, uznali, że język Słowackiego jest dziś na tyle „zapętlony", że wręcz niestrawny, powinni zobaczyć „Beniowskiego" w Teatrze IMKA. Wtedy się przekonają, jak bardzo się mylili.
Spektakl Pawła Świątka skrzy się dowcipem, ma znakomite tempo, opowieść wciąga, słucha się jej i ogląda z zainteresowaniem i przyjemnością. Reżyser nie postawił sobie za zadanie – jak to czyni Zadara – wyreżyserowania każdego przecinka i kropki utworu Słowackiego. Mocno go skrócił, pozbawił dygresji, które nie posuwały akcji do przodu. „Ekshumacja" Beniowskiego dokonana przez Świątka sprawiła, że jesteśmy świadkami opowieści o niezwykłej osobowości – polskim baronie Münchhausenie. Awanturniku, podróżniku, pisarzu, którego pamiętniki zdobyły międzynarodowy rozgłos dzięki tłumaczeniom na francuski, niemiecki, holenderski, angielski i szwedzki. W tym ujęciu Beniowski przypomina nieco bohatera „Rękopisu znalezionego w Saragossie". Dzieje bohatera, który wyruszył z Kamczatki na podbój Madagaskaru, opowiedziana jest z perspektywy... lemurów. To one wspominają spotkanie z egzotycznym przybyszem z Polski. I wcielają się w bohaterów opowieści.