Można by łatwo skrytykować ten spektakl, że staroświecki, ociera się o kicz, tak bardzo nie przystaje do bajek, jakie serwują kino i telewizja. Czasami jednak warto pokazać dziecku inny świat: bez walk robotów i stworów z obcych galaktyk, bez pogoni i bijatyk. Tu jet harmonia, ład, elegancja i dobre maniery, a w tle muzyka Prokofiewa o wyrafinowanych harmoniach.
O czym jest „Kopciuszek”, nie trzeba tłumaczyć. Na scenie Frederick Ashton wiernie opowiada zdarzenia, tak jak wszyscy je znamy. Jego choreografia, przekazana warszawskiemu zespołowi przez Wendy Ellis Some, spadkobierczynię praw Brytyjczyka, liczy ponad 60 lat, a mimo to zachowała świeżość.
Ten „Kopciuszek” to również spektakl dla dorosłych, którzy mogą się na niego wybrać nie tylko z rodzicielskiego obowiązku. To, co oglądamy w Operze Narodowej, należy bowiem do arcydzieł klasyki XX wieku.
Widowisko przetrwało próbę czasu, dorównuje temu co najlepsze w dziejach baletu. Ashton twórczo rozwinął klasyczne kanony lub przemienił je, by dopasować do opowiadanej historii. Dlatego corps de ballet towarzyszący Kopciuszkowi na balu nie jest tylko grupą tancerek. Ashton chciał, by było ich 12, tyle ile godzin na zegarze, który – jak wiadomo – odgrywa ważną rolę w akcji...
W jego choreografii nie ma cyrkowych wyczynów, czysty popis pozostawił jedynie bajkowym wróżkom, postaci realne mają ludzki wymiar. Kopciuszek w pierwszym akcie swój taniec wykonuje nie z atrakcyjnym partnerem, lecz z miotłą. A jego przyrodnie siostry są paskudne, niezdarne i śmieszne, bo te role Ashton powierzył mężczyznom.