„Zwolnij. Piesi i przeszkody na drodze" – taki napis na tablicy informacyjnej nad drogą międzynarodową E40 do francuskiego portu Calais zachęca kierowców do ostrożności. Piesi to imigranci, przeszkody to wyrzucane przez nich na ulicę większe przedmioty, które mają odwrócić uwagę kierowców i umożliwić imigrantom wdarcie się pod plandekę tira.
Wielokrotnie przejeżdżałam tą trasą w ciągu dnia lub wieczorem, ale nigdy późną nocą. Widziałam kilka razy idące poboczem grupy młodych Murzynów, ale nigdy nie byłam świadkiem niebezpiecznych sytuacji. Dla turystów przybywających na Cote d'Opale, czyli piękny kawałek wybrzeża Morza Północnego między Calais a Boulogne-sur-Mer, historie o obozach imigrantów, szajkach przemytników, napadach na kierowców, brzmiały zawsze egzotycznie. Bo w małych nadmorskich miejscowościach nikt nigdy imigrantów nie spotkał.
34 km do przepłynięcia
Dramatyczne sceny rozgrywały się w obozach na poprzemysłowych przedmieściach, na parkingach. Wszędzie tam, gdzie najłatwiej było się dostać do ciężarówek kierujących się w stronę tunelu pod kanałem La Manche. Ale zbliżający się brexit i strach przed uszczelnieniem granicy francusko-brytyjskiej spowodowały, że imigranci szukają innych dróg przerzutu. Szlak wodny jest atrakcyjny, bo w najwęższym punkcie między francuskim Cap Gris Nez a Plażą Szekspira w Dover szerokość kanału to zaledwie 34 km.
Ale kanał to najbardziej ruchliwy szlak morski na świecie, na którym koncentruje się 20 proc. globalnej żeglugi. A to stwarza duże ryzyko kolizji dla małych łódek. Dodatkowo żeglugę utrudniają im duże wiatry i prądy spychające właśnie w kierunku wybrzeża francuskiego, a woda jest lodowata.
Plaża w Wissant, jednej z piękniejszych miejscowości wybrzeża. Wracam z wieczornego spaceru po 22. Podjeżdża wóz policyjny i dwóch uzbrojonych żandarmów idzie patrolować wybrzeże. Inny wieczór, nieco później, blisko jedenastej. Jest już ciemno. Idę szybkim spacerem plażą, jestem bardzo daleko od zabudowań, może 2 kilometry zostało mi do Cap Gris Nez.