– Przekroczyliśmy linię mety – oświadczył premier Boris Johnson, gdy Izba Lordów zdecydowała nie spierać się z niższą izbą parlamentu i przyjęła Withdrawal Agreement Bill.
W ostatniej chwili lordowie próbowali umieścić pięć poprawek w nowym prawie, ale po odrzuceniu ich przez Izbę Gmin zdominowaną przez konserwatystów Johnsona postanowili zrezygnować z nich. Po grudniowych wyborach parlamentarnych obecny premier posiada zdecydowaną większość w izbie niższej. Pozwoliło mu to uniknąć wcześniejszych porażek w sprawie ustaw o brexicie, jakie trzykrotnie stały się udziałem jego poprzedniczki Theresy May, a raz – jego samego (latem ubiegłego roku).
Obecnie ustawa czeka już tylko na podpis monarchy. Wcześniej jednak legislatury Walii, Szkocji i Irlandii Północnej odmówiły wyrażenia swojej zgody na Bill. Jednocześnie kilku znanych przeciwników brexitu – w tym lider frakcji Szkockiej Partii Narodowej w Izbie Gmin Ian Blackford – zwróciło się do Elżbiety II, by nie podpisywała nowego prawa.
W czasie referendum w sprawie brexitu w 2016 roku zarówno w Szkocji, jak i Irlandii Północnej przewagę zyskali zwolennicy pozostania w Unii Europejskiej. W Anglii i Walii większość była za opuszczeniem UE, ostatecznie na całych Wyspach Brytyjskich 52 proc. opowiedziało się za tym.
– Najbardziej oczywistym efektem nowego prawa będzie (...) zapewnienie „casus belli" dla zwolenników przeprowadzenia drugiego referendum niepodległościowego (w Szkocji – red.) – stwierdził znany szkocki bloger polityczny James Kelly.