Śmierć Abu Bakra al-Bagdadiego ogłaszano już kilkakrotnie, ale się nie potwierdzała. Tym razem jego zgon został potwierdzony dzięki badaniu DNA na miejscu operacji amerykańskich sił specjalnych. Mówił o tym barwnie w niedzielę na specjalnie zwołanej konferencji prasowej prezydent USA, wychwalając żołnierzy i współpracowników.
Najważniejsza wiadomość: Al-Bagdadi, który uciekł do tunelu pod domem, w którym się ukrywał, miał na sobie materiały wybuchowe; namierzony przez psy, wysadził siebie i trójkę swoich dzieci. Przed śmiercią płakał, skowyczał i krzyczał. „Umarł jak tchórz, umarł jak pies, ostatnie chwile przeżył w panice" – opisywał Donald Trump, który oglądał na ekranie na żywo rozgrywającą się tysiące kilometrów od Waszyngtonu operację wraz z najbliższymi współpracownikami i żoną. I podkreślił, że nikt już przez Al-Bagdadiego nie zostanie skrzywdzony.
Prezydent Trump jako sojuszników w operacji wymienił na pierwszym miejscu Rosję, potem Turcję, Syrię, Irak i na końcu syryjskich Kurdów. Ich dowódca Mazlum Abdi podkreślał z kolei, że zabicie Al-Bagdadiego to efekt trwającej od pięciu miesięcy współpracy jego wywiadu ze służbami amerykańskimi. Ta współpraca nie miała jednak najwyraźniej wpływu na decyzję Trumpa o wycofaniu wojsk USA z północnej Syrii i pozostawieniu tamtejszych Kurdów Turkom i współpracującym z nimi dżihadystom arabskim.
Turcy zresztą też, jak cytowała agencja AP, chwalili się „bliską koordynacją" i „wymianą informacji" z Amerykanami.
Najwięcej szczegółów operacji, która doprowadziła do zabicia Al-Bagdadiego, pochodzi od samego Trumpa. Rozegrała się ona w miejscowości Barisza – blisko granicy Turcji i niedaleko Idlibu, stolicy syryjskiej prowincji o tej samej nazwie, która w znacznej części jest kontrolowana przez rebeliantów walczących z dyktaturą Baszara Asada. Teraz nie widać już wśród nich prozachodnich liberałów, to prawie wyłącznie różnej maści fundamentaliści islamscy, dżihadyści. Idlib i okolice to ich ostatni bastion w Syrii.