Rządzący od ponad ćwierćwiecza Aleksander Łukaszenko byłby dożywotnio chroniony i nie mógłby być rozliczany przez następców po swoim odejściu. Immunitet nie pozwalałby mu stawać przed sądem, chyba że już po rezygnacji popełniłby jakieś „ciężkie przestępstwo”. Do końca życia otrzymywałby 75 proc. obecnego wynagrodzenia. Z ostatniej, ujawnionej w 2014 roku, deklaracji podatkowej Łukaszenki wynikało, że dostaje miesięcznie równowartość około 4100 dolarów.
Emerytura więc byłaby całkiem spora jak na białoruskie warunki, gdzie emeryci średnio obecnie dostają równowartość nieco ponad 200 dolarów. Zresztą, na emeryturę mógłby przejść już ponad pięć lat temu (w sierpniu obchodził 65. urodziny). Pierwszy prezydent Białorusi miałby też do dyspozycji jedną z kilkunastu rezydencji, które obecnie należą do jego administracji.
Przeczytaj także: Litwa: prezydent żąda dymisji „polskiego” ministra transportu
Deputowana Izby Reprezentantów (niższa izba białoruskiego parlamentu) Anna Konopacka zawarła te wszystkie postulaty w projekcie ustawy „o gwarancjach bezpieczeństwa prezydenta Republiki Białoruś, który przestał pełnić swoje obowiązki”. Cytowana przez białoruskie media twierdzi, że ustawa jest gotowa i może zostać przegłosowana jeszcze w tej kadencji. Nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego proponowana przez nią ustawa jest niemal identyczna z obowiązującą w Rosji. Pierwszy prezydent Rosji Borys Jelcyn również otrzymał daczę, 75 proc. wynagrodzenia i całkowity immunitet.
Temat tabu
Problem polega na tym, że 6 grudnia odbędzie się pierwsze posiedzenie nowego składu parlamentu, w którym Konopackiej już nie będzie. Była jedną z dwóch opozycyjnych deputowanych, którym udało się dostać do Izby Reprezentantów po wyborach w 2015 roku. Tym razem nie została dopuszczona do udziału w wyborach. Przez część środowisk demokratycznych od lat jest krytykowana za „nadmierną lojalność wobec reżimu”. Tym razem pojawiły się nawet teorie spiskowe, że władze celowo podrzuciły pomysł Konopackiej, by sprawdzić reakcję białoruskiego społeczeństwa.