We wtorek amerykański dziennik „Washington Post" zasugerował, że Zachód może pomóc prezydentowi Białorusi w „stawianiu oporu" Władimirowi Putinowi. Białoruska opozycja demokratyczna obawia się jednak, że ewentualne wsparcie Zachodu pozwoli mu utrzymać władzę, ale nie doprowadzi do przemian demokratycznych w kraju. Zwłaszcza w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, które odbędą się latem. Aleksander Łukaszenko zapowiedział, że wystartuje po raz szósty.
O swoje prawa upomina się również zdelegalizowany 15 lat temu Związek Polaków na Białorusi, w tym o zwrot zagrabionego przez białoruskie władze mienia, przede wszystkim 16 Domów Polskich. – Wspierając w jakikolwiek sposób władze w Mińsku, Polska i Zachód powinny domagać się reform. Chodzi o przestrzeganie podstawowych standardów praw człowieka, w tym przestrzeganie praw mniejszości narodowych – mówi „Rzeczpospolitej" Andżelika Borys, przewodnicząca nieuznawanego przez Łukaszenkę ZPB.
Moskwa coraz ostrzej gra z Mińskiem. Jesienią ubiegłego roku zablokowała wypłacenie Białorusi ostatniej transzy kredytu stabilizacyjnego w wysokości 200 mln dol. A już na początku roku wstrzymano dostawy ropy naftowej do białoruskich rafinerii.
We wtorek do Mińska dotarła kolejna zła wiadomość: Rosja nie zgodziła się na wydłużenie okresu spłaty i zmniejszenie stopy procentowej kredytu, który Białoruś zaciągnęła na budowę elektrowni atomowej w Ostrowcu (10 mld dol.). Rosji pozostał jeszcze kurek gazowy, którego zakręcenie prawdopodobnie zostawiła sobie na deser.
Kreml nie ukrywa, że gospodarcze kłopoty Białorusi zniknęłyby, gdyby Mińsk zgodził się na podpisanie programu dotyczącego „głębszej integracji", który de facto przekształciłby kraj w jedną z rosyjskich prowincji.