Najgwałtowniejsze starcia wybuchły w pobliżu słynnej buddyjskiej świątyni - pagody Szwedagon. Szturmowe oddziały sił porządkowych zaatakowały kilka tysięcy zgromadzonych tam mnichów. Najpierw w tłum poleciały granaty gazowe, później w ruch poszły pałki.
Świadkowie opowiadali, że policjanci - aby wywołać panikę - zaczęli strzelać ponad głowami demonstrantów ostrą amunicją. Nie wszystkie kule chybiły. Część funkcjonariuszy mierzyła za nisko i pociski raniły wiele osób. Od kuli zginął jeden mnich. Dwóch innych zostało skatowanych na śmierć. Zginął też jeden mieszkaniec Rangunu.
Po rozproszeniu tłumu policjantom udało się wyłapać kilkaset osób. Wiele z nich bili potem brutalnie na ulicach lub posterunkach. Pomagały im uzbrojone w pałki i stalowe pręty cywilne bojówki zwolenników reżimu. Chociaż władzom udało się rozbić jedną z demonstracji, mnisi zebrali się w kilku innych miejscach. Wkrótce dołączyli do nich uczestnicy wiecu przed Szwedagon. Wielu z nich miało porozbijane głowy i poszarpane tuniki. To wzburzyło mieszkańców miasta.
Pomimo próśb mnichów, którzy nie chcą narażać cywilów na niebezpieczeństwo, ludność dołączyła do ich protestów. Na ulice wyszło nawet 100 tysięcy ludzi. W wielu miejscach zasłaniali duchownych własnymi ciałami. Środkiem ulicy szedł tłum mnichów - po bokach szeregi cywilów. Miało to powstrzymać policję przed kolejnymi atakami.
Tłumy zebrały się w kilku punktach w centrum miasta oraz w miejscu, gdzie mieszka osadzona w areszcie domowym przywódczyni birmańskiej opozycji il aureatka Pokojowej Nagrody Nobla Aung San Suu Kyi.