Dziś rozpoczną strajk francuscy kolejarze. Radykalne grupy studentów chcą zablokować dworce. Już okupują wydziały w kilkunastu wyższych uczelniach. W środę zapewne stanie komunikacja w Paryżu i okolicach. Na 20 listopada protesty zapowiedzieli pracownicy sektora publicznego. Związki zawodowe, zwłaszcza marksistowska CGT, liczą, że strajki się przeciągną i zazębią z następnymi. Czy Francji grozi pierwszy kryzys społeczny pod rządami Nicolasa Sarkozy’ego?

Nie. To nie będzie wrzenie porównywalne z kataklizmem z końca 1995 roku ani nawet z wiosną ubiegłego roku. Sondażowy termometr nie pokazuje silnej gorączki. Przeciwnie. Sześć miesięcy po objęciu władzy Sarkozy ma lepsze notowania niż w finale wyborów. 55 proc. rodaków wypowiada się o nim pochlebnie. Pojawiają się jednak sygnały ostrzegawcze: poparcie dla prezydenta spadło w ciągu ostatniego miesiąca o 4 punkty, a 59 proc. Francuzów w sferze materialnej nie widzi efektów jego wyborczych obietnic. Miała ulec wzmocnieniu siła nabywcza obywateli, tymczasem statystyki dowodzą, że rosną ceny i koszty utrzymania. Dlatego kolejarze, energetycy i transportowcy nie godzą się na odebranie im przywilejów emerytalnych, a studenci obawiają się finansowej autonomii szkół. Chcą, by władze odwołały albo choć złagodziły reformy.

– Wycofacie się, wszyscy przed wami się wycofywali – rzucił Sarkozy’emu rozsierdzony kolejarz. – Ano właśnie nie, bo czas przestać się cofać – odparł prezydent. Sarkozy twierdzi, że nie ugnie się przed szantażem ulicy. Jakby przeczuwał, że ulica nie obróci się przeciwko niemu. Tempo zmian, jakie narzucił od czerwca, wydaje się akceptowane, a nadaktywność prezydenta wciąż się Francuzom podoba. Nicolas Baverez, ekonomista i politolog, twierdzi, że są oni wreszcie skłonni odejść od nieszczęsnej reguły, która nakazywała wychodzenie na ulice w odruchu świętego oburzenia przed dokonaniem uczciwego rachunku sumienia. Teraz – uważa – taka wewnętrzna spowiedź właśnie się we Francji dokonuje.

– Sarkozy obiecywał pierwsze odczuwalne efekty reform przed upływem półrocza. Nic takiego nie nastąpiło, ale też nie ustała wiara, że dla sarkozyzmu jako siły odnowicielskiej nie ma alternatywy – mówi profesor paryskiego Instytutu Studiów Politycznych Dominique Reynié. Alternatywą nie jest na pewno rozbita Partia Socjalistyczna. Gdy rząd Francois Fillona wciela w życie projekty w najwyższym stopniu prawicowe, lewicy nie stać na własną polityczną ripostę. Powtarza za CGT, że ekipie Sarkozy’ego zależało na wywołaniu strajków, by wykazać ich nieskuteczność i zniechęcić do następnych. To być może jedyne trafne spostrzeżenie socjalistów bojących się metod Margaret Thatcher i Ronalda Reagana. Reagan nie ugiął się wobec żądań 12 tys. kontrolerów lotów. Thatcher –wobec 200 tys. górników.

Sarkozy ma przeciw sobie 5 mln pracowników sektora publicznego. Zapowiadany przez nich wstrząs społeczny nie będzie egzaminem, bo prezydent dostał już z niego dobre noty w sondażach. Teraz najwyżej potwierdzi zaliczenie pierwszego semestru.