Eksperci są sceptyczni. – Nie ma co liczyć na cud. Nie spodziewam się, żeby ciągnący się od tylu lat spór został teraz nagle rozwiązany przez tych niezbyt charyzmatycznych polityków. Oczywiście chciałbym się mylić – powiedział „Rz” Yossi Melman komentator izraelskiego dziennika „Haarec”.
Jeszcze zanim zaczęła się, dobiegająca właśnie do końca, konferencja pokojowa w Annapolis, obie strony się pokłóciły. Izraelczycy i Palestyńczycy przed wyjazdem do USA mieli przygotować dokument ze wspólnym stanowiskiem w kwestii szeregu spornych spraw. Miał on posłużyć jako podstawa do rozmów w Annapolis, które miały przynieść już decydujące rozstrzygnięcia. Niestety negocjacje w sprawie dokumentu utknęły w martwym punkcie, co budzi wątpliwości czy w najbliższym czasie uda się powołać do życia niepodległe palestyńskie państwo i zawrzeć pokój.
Izraelski premier Edhud Olmert i prezydent Autonomii Palestyńskiej, aby osiągnąć sukces będą musieli pokonać silną wewnętrzną opozycję (sprzeciwiającą się wszelkim ustępstwom żydowską religijną prawicę i krytykujących kompromis z Izraelem palestyńskich radykałów) oraz rozwiązać szereg problemów. A tych jest co niemiara.
• Kwestia granic. Palestyńczycy stoją na stanowisku, że należy powrócić do tzw. zielonej linii. Czyli granicy sprzed wojny 1967 roku, po której oba ich terytoria – Zachodni Brzeg Jordanu i Strefa Gazy – dostały się pod izraelską okupację. Izrael zgłasza swój kategoryczny sprzeciw, proponując korektę starej granicy i wymianę terytoriów.
Problem w tym, że na Zachodnim Brzegu Jordanu znajdują się setki żydowskich osiedli (niektóre z nich to spore miasta z całą infrastrukturą). Zdaniem Izraelczyków największe z nich, położone blisko zielonej linii, powinny zostać inkorporowane do ich państwa. Poza tym zielona linia przecina kluczową dla państwa autostradę Jerozolima – Tel Awiw.