Tak wielkiej operacji przeciw kurdyjskim bojownikom turecka armia nie prowadziła od wielu lat. Podczas weekendu myśliwce bombardujące cele na terenie Iraku startowały niemal 50 razy, niszcząc wiele wiosek, w których – zdaniem tureckich wojskowych – ukrywali się bojownicy Partii Pracujących Kurdystanu (PKK).
Naloty, w których zginęło co najmniej dwóch cywilów, wywołały protesty władz w Bagdadzie. Oskarżyły Ankarę o naruszanie suwerenności Iraku.
W nocy z poniedziałku na wtorek tureccy generałowie zdecydowali się na wysłanie do północnego Iraku wojsk lądowych. W akcji wzięło udział zaledwie kilkuset żołnierzy (według różnych szacunków od 300 do 500), którzy jeszcze wczoraj wrócili do Turcji. Wzdłuż granicy z Irakiem stacjonuje jednak 100 tysięcy tureckich wojskowych, którzy mogą liczyć na wsparcie czołgów, artylerii czy myśliwców.
Dla Turków bardzo ważne jest również wsparcie wywiadowcze, jakie – według mediów – otrzymują od swego głównego sojusznika: Stanów Zjednoczonych. Jak podał wczoraj „Washington Post”, Amerykanie na bieżąco dostarczają tureckiej armii danych wywiadowczych umożliwiających precyzyjne ataki na bazy kurdyjskich separatystów w północnym Iraku.
Chodzi między innymi o przekazywany na żywo obraz z amerykańskich załogowych i bezzałogowych samolotów zwiadowczych. Jak donosi dziennik, powołując się na źródła w Pentagonie, Amerykanie „w zasadzie dają Turkom gotowe cele do ataku”, pozostawiając Ankarze decyzję o ewentualnym uderzeniu.