Władzom miasta nie udało się przekonać demonstrantów, by urządzili jeden protest zamiast siedmiu.
Pracownicy klinik, choć wiedzieli o pikietach planowanych na dzień, w którym Kościół katolicki wspomina biblijną rzeź niewiniątek, zdecydowali się przyjść do pracy. Nie przewidzieli jednak na piątek żadnych konsultacji ani zabiegów, by – jak pisał „El Pais” – „oszczędzić kobietom spektaklu wznoszonych pod ich adresem okrzyków i obelg”. Mogli się obawiać zresztą, że nie skończy się na obelgach. Kilka dni temu pięciu mężczyzn w kominiarkach obrzuciło kamieniami okna madryckiej kliniki Dator. Nie ocalała ani jedna szyba.
Podczas ataku, do którego doszło wcześnie rano, w klinice przebywało kilka kobiet, dyżurne pielęgniarki i lekarz. Parę dni wcześniej lekarz i dwie pielęgniarki zostali obrzuceni jajkami po wyjściu z budynku. Dlatego na piątek kliniki aborcyjne w całej Hiszpanii poprosiły policję o ochronę.
W ostatnich tygodniach tutejsze media demaskowały niemal dzień w dzień ponurą rzeczywistość tego rodzaju placówek. Okazało się, że łamią one nagminnie surowe prawo, które dopuszcza przerwanie ciąży tylko, gdy zagraża ona życiu lub zdrowiu matki, jest wynikiem gwałtu albo gdy płód jest zdeformowany. Hiszpanie dowiedzieli się między innymi, że aborcji dokonuje się w ich kraju nawet w ósmym miesiącu ciąży, a ciałka dzieci trafiają do śmieci.
Oficjalne statystyki mówią o 70 tysiącach aborcji dokonanych w ubiegłym roku w Hiszpanii. Tylko 3 procent odbyło się w państwowych placówkach, które respektują prawo.