Nie wiadomo, czy film ukazujący rzekomy faszystowski charakter Koranu, w ogóle powstał. Jednak inicjatywa prawicowego holenderskiego polityka Gee rta Wildersa już spowodowała wielkie poruszenie. Holendrzy za granicą boją się ataków terrorystów, a organizacje muzułmańskie nawołują imigrantów do spokoju. Czy ich apel wszystkich przekona?
W jednym z wielu miejsc w Rotterdamie, z którego imigranci dzwonią do rodzin na całym świecie, rozmawiam z Marokańczykiem. – Tego filmu trzeba zakazać. Nie można krytykować Koranu – mówi buńczucznie. Czy dojdzie do zamieszek? – Zależy, co pokaże Wilders. Jeśli będzie to obraźliwe dla Koranu, to jestem gotów oddać życie. Tego żąda religia – mówi i zdecydowanie ucina rozmowę.
Większość Holendrów, z którymi rozmawiam, ma nadzieję, że inicjatywa prawicowego polityka nie doprowadzi do powtórzenia wydarzeń sprzed trzech lat. Reżyser Theo Van Gogh nakręcił wtedy film o tym, jak Koran uczy prześladować kobiety. Zilustrował go zdjęciami nagiej kobiety pokrytej wersami ze świętej księgi muzułmanów. Marokański chłopak zabił go na ulicy w Amsterdamie.
Do zabójstwa tym razem raczej nie dojdzie, bo Wilders jest od lat dobrze chroniony. Ale rząd boi się duńskiego scenariusza: masowych demonstracji i ataków na holenderskie placówki i holenderskich obywateli za granicą. Na wzór protestów po publikacji karykatur Mahometa w duńskim dzienniku.
Geert Wilders jest chyba najbardziej znanym Holendrem w krajach arabskich. Dziennik „De Volkskrant” cytuje mieszkającą w Egipcie Holenderkę, która mówi: „Wielu Holendrów ma skrajne wyobrażenia o muzułmanach. Tu muzułmanie myślą podobnie o Holendrach. I współczują swoim współwyznawcom mieszkającym w kraju pełnym tak nietolerancyjnych osób jak Geert Wilders”.