Sondaże przed prawyborami dawały Obamie zwycięstwo nad Clinton, ale ostatnio "tylko" z jedenastopunktową, a nie - jak się okazało - dwukrotną przewagą. Po podliczeniu 99 procent głosów, senator z Illinois zdobył 55 procent spośród nich, podczas gdy była Pierwsza Dama, senator ze stanu Nowy Jork - 27 procent. 18 procent głosów przypadło byłemu senatorowi Johnowi Edwardsowi.
W triumfalnym przemówieniu Obama powiedział, że chodzi mu nie tylko o dojście do władzy Partii Demokratycznej, ale o "zmianę status quo w Waszyngtonie", tj. ograniczenie wpływu potężnych grup nacisku i pracujących dla nich lobbystów. Podkreślił, że popiera go "najbardziej zróżnicowana od lat koalicja w Ameryce", złożona "z młodych i starych, bogatych i biednych, białych i czarnych". W tych wyborach "chodzi o wybór między przeszłością a przyszłością" - oświadczył. - Tym którzy twierdzą, że stwarzamy fałszywe nadzieję, odpowiadamy: owszem, możemy zmienić i uzdrowić ten kraj - powiedział.
Z poparciem dla Obamy pospieszyła m.in. córka zamordowanego w 1963 r. demokratycznego prezydenta Johna F. Kennedy'ego, Caroline. Napisała na łamach dziennika "The New York Times", że senator z Illinois przypomina jej ojca tym, jak umie "inspirować ludzi".
Clinton pogratulowała Obamie, podobnie jak jej mąż, były prezydent Bill Clinton, który zaznaczył jednocześnie, że wyścig do nominacji daleki jest od rozstrzygnięcia.
W prawyborach demokratycznych proporcja głosów otrzymanych przez poszczególnych kandydatów decyduje o rozdziale delegatów na krajową konwencję partyjną w lecie, która mianuje kandydata do wyborów prezydenckich. Po ostatnim zwycięstwie Obama ma więcej "swoich" (tzn. zobowiązanych do głosowania na niego) delegatów, niż Clinton.