39-letni Haradinaj był jednym z głównych komendantów albańskiej separatystycznej Armii Wyzwolenia Kosowa (UCK) w czasie wojny o oderwanie tej prowincji od Serbii (1998 – 1999).
Na ławie oskarżonych zasiadł z dwoma innymi watażkami – swoim wujem Lahim Brahimajem oraz Idrizem Balajem, szefem specjalnej jednostki UCK Czarne Orły. Cała trójka zaprzeczała, że brała udział w mordach, gwałtach i deportacjach serbskiej oraz romskiej ludności.
Co innego twierdził prokurator, który oskarżał Haradinaja o zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciw ludzkości. – W Kosowie było takie powiedzenie: „Bóg w niebie, Haradinaj na ziemi” – mówił podczas procesu David Ree. Według niego na kontrolowanych przez siebie terenach watażka sprawował brutalną władzę nad swoimi rodakami, zabijając tych, których uznawał za serbskich kolaborantów. Brał też aktywny udział w kampanii czystek etnicznych mającej na celu wypędzenie Serbów i Romów z zajmowanych przez nich wiosek. Jego podwładni mordowali ludzi, a ich ciała wrzucali do jeziora albo kanału.
W toku śledztwa prokuratorzy odnaleźli 31 zwłok domniemanych ofiar oddziałów Haradinaja. Wciąż odnajdywane są tam kolejne ciała. Albański komendant utworzył również obóz, gdzie, jak twierdzili prokuratorzy, katowano i zabijano Serbów oraz nie dość patriotycznie nastawionych Albańczyków.
Haradinaj, do dziś uznawany przez wielu Albańczyków za bohatera, zrobił w albańskim ruchu niepodległościowym błyskotliwą karierę. Ten były ochroniarz z klubu nocnego pełnił nawet funkcję premiera Kosowa. Podał się do dymisji w 2005 roku, gdy trybunał ONZ wszczął wobec niego postępowanie. W czasie procesu ludzie Haradinaja zastraszali świadków. W efekcie dwoje zrezygnowało z zeznań. Obrońcy gorąco zapewniali, że ich klient walczył po rycersku, strzelając tylko do uzbrojonych wrogów, a nigdy do cywilów.