– Wszystko zaczęło się 26 kwietnia, podczas opozycyjnej demonstracji w Mińsku „Szlak Czarnobylski“. Wtedy rozpoczął się niesłychanie silny atak hakerów – powiedział „Rz“ założyciel portalu, mieszkający w Moskwie białoruski dziennikarz Paweł Szeremiet. Akcja przeciwko „Partizanowi“ prowadzona była z Paragwaju, Amsterdamu, i południowowschodniej Azji. Serwer „Partizana“ był na trzy dni zablokowany.

– A potem komuś udało się złamać nasze hasła i włamał się na serwer – opowiada Szeremiet. Haker wymienił zamieszczone tam artykuły na inne, na przykład – nawołujące do zbrojnego przewrotu na Białorusi. Według Szeremieta, akcja musiała być przygotowana wcześniej – artykuły zostały starannie spreparowane. – Musieliśmy odłączyć serwery i w efekcie „Biełoruskij Partizan“ zniknął z sieci. Dopiero gdy zapewniliśmy sobie bezpieczeństwo, mogliśmy wznowić pracę – podkreśla. I dodaje, że „włamywacz“ pochodził z Mińska. O tym, kim jest, mówi tytuł artykułu w „Partizanie“: „Hakerzy z naramiennikami“ (milicyjnymi– przyp. red.).

Portal jest jednym z ważniejszych, niezależnych, białoruskich źródeł informacji. – Tym chętniej czytanym, że jego główna siedziba jest w Moskwie. A niezależne wiadomości z Moskwy są niebezpieczne dla prezydenta Aleksandra Łukaszenki – powiedział „Rz“ Uładzimir Podgoł, białoruski politolog. Część białoruskiej opozycji jest przekonana, że szanse na wygraną z Łukaszenką będzie miał ten, kto znajdzie silne oparcie właśnie w Moskwie.