Placówki do podziału

Unia będzie wkrótce miała wspólną dyplomację. Ilu Polaków znajdzie się w nowej unijnej służbie – nie wiadomo

Publikacja: 17.05.2008 03:29

Od 1 stycznia 2009 roku Unia Europejska będzie miała własną dyplomację – Europejską Służbę Działań Zewnętrznych. Rządy państw członkowskich zabiegają, by mieć w niej jak najwięcej przedstawicieli. Niemcy sporządzili już listy i szkolą kandydatów. Na własnych dyplomatach zależy też Polsce, ale na przeszkodzie stoi nasze małe doświadczenie w pracy w instytucjach unijnych i niedostatek kadr.

– Traktat lizboński nie precyzuje szczegółów. Ale zakłada się, że w grupie około 6 tysięcy dyplomatów po jednej trzeciej będzie pochodziło z istniejących departamentów Komisji Europejskiej i Rady UE. Resztę miejsc wypełnią dyplomaci oddelegowani przez państwa członkowskie – mówi „Rz” Hugo Brady, ekspert londyńskiego Centrum Reformy Europejskiej. Będą pracować w Brukseli lub w istniejących już ponad 100 delegaturach KE na całym świecie.

Nowa służba ma podlegać wysokiemu przedstawicielowi UE ds. polityki zagranicznej. Będzie to faktycznie minister spraw zagranicznych UE, jednocześnie wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej. Jego kompetencji traktat również dokładnie nie określa. Ale politycy w Brukseli są przekonani, że nowy urząd będzie zyskiwać na znaczeniu.

– Może za 10 – 15 lat Polska zlikwiduje nawet część swoich placówek dyplomatycznych, bo będziemy tam reprezentowani przez ambasady unijne – mówi Adam Bielan z PiS, wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego. Politycy różnych opcji są zgodni: chociaż kompetencje nowej dyplomacji nie są do końca jasne, musimy w niej być.

– W takiej sile, w jakiej będzie to odzwierciedlało nasze oczekiwania i ambicje – precyzuje Dariusz Rosati z SdPl, były minister spraw zagranicznych.

– Zależałoby nam na stanowiskach ambasadorskich w krajach bliższych nam geograficznie – dowiadujemy się nieoficjalnie w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Chodzi o państwa za wschodnią granicą Unii Europejskiej.

– To byłoby logiczne. Nawet jeśli nie stanowiska ambasadorskie, to inne wysokiego szczebla w takich placówkach – uważa Jacek Saryusz-Wolski z PO, szef Komisji Spraw Zagranicznych Parlamentu Europejskiego.

Polska, podobnie jak pozostałe nowe państwa członkowskie Unii Europejskiej, już na starcie jest pokrzywdzona. W tej części unijnej dyplomacji, która ma pochodzić z istniejących brukselskich departamentów, naszych rodaków praktycznie nie ma. Na wysokich stanowiskach, których jest ponad 2 tysiące, mamy ich dosłownie kilku. Na stanowiskach szefów unijnych placówek poza granicami Wspólnoty nie ma ani jednego Polaka.

– Polska w ciągu ostatnich lat niezbyt sprawnie promowała swoich kandydatów do unijnych dyrekcji zajmujących się sprawami zagranicznymi. I mówię to jako przedstawiciel partii, która przez dwa lata współrządziła w Polsce – przyznaje Adam Bielan.

W tej sytuacji naszą jedyną szansą jest uzgodnienie, że część nowych dyplomatów zostanie oddelegowana przez państwa członkowskie.

Polska, podobnie jak pozostałe nowe państwa Unii Europejskiej, już na starcie jest pokrzywdzona przy podziale stanowisk

– Minister Sikorski powołał zespół, który ma się zająć sporządzeniem list kandydatów i rozpoznaniem stanowisk, na które warto ich promować – twierdzi Piotr Paszkowski, rzecznik prasowy MSZ. Przyznaje, że kilkakrotnie większe pensje w unijnej dyplomacji mogą spowodować exodus specjalistów.

– Musimy być przygotowani na taki wariant i mieć rezerwy kadrowe – mówi. Ilu dokładnie Polaków znajdzie się w nowej unijnej służbie, nie wiadomo. Wielka Brytania planuje oddelegować 20 – 30 dyplomatów, Finlandia liczy na 15 – 25. Z tego wynikałoby, że Polska musi mieć co najmniej 20 dobrych kandydatów.

Zdaniem Jacka Saryusza-Wolskiego cierpimy na niedostatek profesjonalnych kadr.

– Są nawet kłopoty z obsadzeniem stanowisk ambasadorów w polskich placówkach za granicą – ocenia eurodeputowany.

Nabór młodych, zdolnych ludzi z innych dziedzin przyniesie efekty dopiero za kilka lat. A unijne stanowiska są dzielone już teraz.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki a.slojewska@rp.pl

Od 1 stycznia 2009 roku Unia Europejska będzie miała własną dyplomację – Europejską Służbę Działań Zewnętrznych. Rządy państw członkowskich zabiegają, by mieć w niej jak najwięcej przedstawicieli. Niemcy sporządzili już listy i szkolą kandydatów. Na własnych dyplomatach zależy też Polsce, ale na przeszkodzie stoi nasze małe doświadczenie w pracy w instytucjach unijnych i niedostatek kadr.

– Traktat lizboński nie precyzuje szczegółów. Ale zakłada się, że w grupie około 6 tysięcy dyplomatów po jednej trzeciej będzie pochodziło z istniejących departamentów Komisji Europejskiej i Rady UE. Resztę miejsc wypełnią dyplomaci oddelegowani przez państwa członkowskie – mówi „Rz” Hugo Brady, ekspert londyńskiego Centrum Reformy Europejskiej. Będą pracować w Brukseli lub w istniejących już ponad 100 delegaturach KE na całym świecie.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021