– Nie odejdę, dopóki nie wygramy. Jesteśmy gotowi na najgorsze – mówi Dankwean, 21-letni student. Na lotnisku zgromadzono kartony z wodą, kawą i jedzeniem. Widać narodowe flagi i transparenty z karykaturami rządzących. Ze sceny na ciężarówce, nagradzani brawami, przemawiają liderzy buntu. Zamaskowani demonstranci wdarli się na teren międzynarodowego lotniska Suvarnabhumi we wtorek, paraliżując jego pracę. Tysiące turystów, których loty anulowano, odwieziono do hoteli w Bangkoku.
Protestujący Ludowy Sojusz na rzecz Demokracji (PAD) to luźny związek monarchistów, studentów, uczonych, przedstawicieli klasy średniej, biznesmenów. Zarzucają rządzącym korupcję i nepotyzm. Symbolem wszechobecnej korupcji jest okupowane przez nich lotnisko. Zwolennicy PAD utrzymują, że przy budowie jednego z największych portów lotniczych w Azji nie było przetargu, którego zwycięzca nie zapłacił łapówki.
Drogi na lotnisko blokują worki z piaskiem i zasieki z drutu kolczastego. Młodzi mężczyźni na barykadach, chroniąc oczy przed spodziewanym uderzeniem policji z użyciem gazu, noszą pływackie gogle. Są uzbrojeni w metalowe pręty, proce i kije. Zwolennicy PAD kontrolują też kilka innych punktów w Bangkoku, w tym krajowe lotnisko Don Muang i budynki rządowe.Noc z czwartku na piątek, którą spędziłem na jednej z blokad, minęła na nerwowym oczekiwaniu na atak. O 4.37 nad ranem z przejeżdżających motorów oddano do nas 13 strzałów. O 4.45 – cztery kolejne. Nikt nie został ranny. Demonstranci twierdzą, że strzelali zwolennicy rządu.
Rząd tworzą poplecznicy obalonego w wyniku bezkrwawego zamachu stanu w 2006 r. premiera Thaksina Shinawatry. Urzędujący premier Somchai Wongsawat, nazywany przez zwolenników PAD marionetką Thaksina, jest jego byłym szwagrem. Bajecznie bogaty Shinawatra to jedna z najbardziej wpływowych osób w kraju.
W środę szef tajskiej armii wezwał rząd do rozwiązania parlamentu i rozpisania nowych wyborów, a demonstrujących do rozejścia się. Obie strony odrzuciły tę propozycję. – Nowe wybory niczego nie zmienią – mówi mi były senator Picwet Pattanachote, jeden z liderów protestu. – Zwolennicy Thaksina to w większości słabo wykształceni, ubodzy mieszkańcy prowincji. W postaci bezzwrotnych pożyczek dostają miliony z państwowej kasy, a ich głosy po prostu się kupuje. Domagamy się powołania rządu jedności narodowej. Wtedy zastanowimy się, jak rozwiązać najbardziej palące problemy kraju. Senator dodaje, że kraj podzielony jest na dwa wrogie sobie obozy.