Nie będę zeczką (więźniarką w sowieckim obozie – red.) – powtarzała Jana Polakowa po tym, jak 3 marca usłyszała, że ma spędzić dwa i pół roku na robotach przymusowych w specjalistycznym zakładzie karnym. Taki wyrok sąd w Soligorsku wydał na 36-letnią kobietę za rzekome złożenie fałszywego donosu na oficera milicji.

Do konfliktu między Polakową a milicjantem doszło, gdy jesienią zeszłego roku w okresie kampanii wyborczej do parlamentu kobieta została zmuszona na komisariacie do unieważnienia podpisów poparcia dla kandydującej w wyborach Olgi Kazulinej, córki byłego więźnia politycznego i rywala Aleksandra Łukaszenki w wyborach prezydenckich 2006 roku Aleksandra Kazulina. Gdy Polakowa się sprzeciwiła, została pobita w gabinecie oficera milicji. Zaskarżyła ten incydent do prokuratury. Ta uznała jednak, że wbrew opinii lekarzy ofiara bezpodstawnie oskarżyła milicjanta.– To była rozprawa, jakiej jeszcze nie widziałem – opowiada „Rz” znany białoruski obrońca praw człowieka Walery Szczukin. Akt oskarżenia o rzekomo popełnionym przez kobietę przestępstwie był zmieniany w toku rozprawy, chociaż prawo przewiduje w takich przypadkach ogłaszanie co najmniej pięciodniowej przerwy w procesie.

– Jana, mająca wykształcenie prawne, po tej farsie czuła się zdruzgotana i załamana – opowiada Szczukin. Spędził z Polakową cały dzień po ogłoszeniu wyroku. – Próbowałem ją podnieść na duchu i wydawało mi się, że się udało – mówi.W sobotę Janę Polakową znaleziono powieszoną w jej mieszkaniu w Soligorsku.