W czerwcu ubiegłego roku Irlandczycy odrzucili traktat lizboński w referendum. Polska i Niemcy wciąż czekają na decyzje prezydentów. Czechy zaś są ostatnim krajem, w którym traktat nie został jeszcze przyjęty przez parlament.
W lutym – po paru nieudanych próbach – dokument ratyfikowała Izba Poselska. Dziś – po wielu miesiącach zwłoki – ratyfikacją zajmie się Senat. Tu jednak może nie pójść łatwo. Przywódca frakcji Zielonych w Parlamencie Europejskim wręcz zasugerował, że eurosceptyczny prezydent Vaclav Klaus mógł kupić głosy senatorów, byle tylko nie ratyfikowali traktatu. – Takie rzeczy się w Czechach zdarzają – powiedział Daniel Cohn-Bendit.
Ale sami Czesi nie potrafią przewidzieć wyniku głosowania. – Wszystko może się zdarzyć. To będzie wielka niewiadoma do ostatniej minuty – mówi „Rz” europoseł Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS) Jan Zahradil. Senatorowie z jego partii stanowią w izbie wyższej większość. Jeszcze niedawno niemal wszyscy otwarcie wypowiadali się przeciwko traktatowi. Przestali, gdy premier Mirek Topolanek – i jednocześnie przewodniczący ODS – podpisał dokument.
Ale nie wszyscy. Część senatorów – których okrzyknięto rebeliantami – wciąż uważa, że traktat zagraża suwerenności Czech, i zapowiada, iż nigdy go nie poprze. W ubiegłym roku wielu z nich złożyło skargę w Trybunale Konstytucyjnym, żądając sprawdzenia, czy dokument jest zgodny z czeską ustawą zasadniczą. Choć trybunał uznał, że tak, grożą, iż ponowią skargę, jeśli dokument zostanie ratyfikowany.
– Nie ma w ODS nikogo, kto byłby zadowolony z traktatu. Ale jest grupa polityków, którzy są w stanie z nim żyć. Dlatego wydaje się mi, że jutrzejsze głosowanie w Senacie zakończy się akceptacją traktatu – mówi Zahradil.