Doszło do potyczki z wiernymi prezydentowi oddziałami. Mieszkańcy stolicy słyszeli długie serie z karabinów maszynowych i eksplozje granatów.

Przewaga rebeliantów była jednak miażdżąca i szybko złamali opór wojsk rządowych. Pałac upadł, a prezydent Tandja Mamadou został schwytany we własnym gabinecie. Podobno, wraz ze swoimi ministrami, został internowany w koszarach wojsk wiernych stojącemu na czele zamachu stanu pułkownikowi Salou Djibo. Rebelianci ogłosili, że zawieszają konstytucję i rozwiązują wszelkie państwowe instytucje. Krajem mają teraz zarządzać, oczywiście pod politycznym przywództwem junty oficerów, apolityczni eksperci. Zamach został już skrytykowany przez Unię Afrykańską i Francję, której kolonią był kiedyś Niger.

Część opozycji popiera wojskowych, przypominając o dyktatorskich zapędach obalonego prezydenta, który niedawno wprowadził prawo gwarantujące mu dożywotnie sprawowanie władzy. Swoje stanowisko piastował 11 lat i – jak twierdzą jego przeciwnicy – traktował kraj jak swoją własność.