Związki zawodowe dziennikarzy i wydawców wspierane przez lewicową opozycję ogłosiły strajk w proteście przeciw projektowi ustawy zawierającej drakońskie sankcje za złamanie tajemnicy śledztwa. Przewidują 450 tys. euro grzywny dla właścicieli mediów, a dla dziennikarzy 10 tys. euro kary i do trzech lat więzienia. Ustawa ogranicza też możliwości zakładania podsłuchów. Projekt przegłosowano już w Senacie. Jeszcze przed wakacjami trafi do Izby Deputowanych, być może połączony z wotum zaufania dla rządu. Protestujący i opozycja mówią o kneblowaniu mediów, prokuratura i sędziowie – o wytrącaniu im z ręki ważnego narzędzia walki z przestępczością.
Premier Silvio Berlusconi tłumaczy, że chodzi o ochronę świętego prawa do prywatności. We Włoszech w tej chwili prokuratura podsłuchuje 132 tys. osób (dla porównania we Francji i Wielkiej Brytanii zaledwie 20 tys.), co oznacza, że – wraz z ich rozmówcami – rejestrowane są rozmowy około 5 mln obywateli, co pochłania jedną trzecią budżetu wymiaru sprawiedliwości.
Niedawno podsłuchiwano nawet papieża, który rozmawiał z szefem Ochrony Cywilnej Guido Bertolaso o tragicznym trzęsieniu ziemi w L’Aquili. Nakaz niszczenia zapisów rozmów, które nie mają nic wspólnego ze śledztwem, jest nagminnie lekceważony, jeśli występuje w nich jakiś VIP. Bywa, że ujawniane zapisy ulegają manipulacji.
Tak było w przypadku Bertolaso, któremu niesłusznie zarzucono korzystanie z usług prostytutek. Często w ten sposób prokuratura wystawia swoich podejrzanych na żer prasie, zanim jeszcze sędzia zdecyduje, czy zgromadzony materiał dowodowy wart jest procesu. Ofiarą niedyskrecji padają często niewinni ludzie, z drugiej jednak strony ujawniane rozmowy pomagają w wykryciu przestępstw, które nigdy nie wyszłyby na jaw. Jak choćby wielka afera korupcyjna we włoskim futbolu w 2006 r.
Prawicowe gazety pojawiły się dziś w kioskach, ale również krytykują projekt ustawy. Vittorio Feltri, redaktor naczelny „Il Giornale” należącego do rodziny Berlusconich, napisał, że należy ukrócić szaleństwo podsłuchów. Karanie dziennikarzy i wydawców nie ma jednak sensu, bo oni tylko „wypełniają swój obowiązek”. Sugerował, by karać niedyskretnych pracowników wymiaru sprawiedliwości.