– Zaangażujemy się obecnie w reformę ONZ – zapowiedziała po wczorajszym głosowaniu kanclerz Angela Merkel. Nie wspomniała nic o zasadniczym celu Niemiec, jakim jest uzyskanie w przyszłości stałego miejsca w zreformowanej Radzie Bezpieczeństwa. Ale nikt w Berlinie nie czyni z tego od dawna żadnej tajemnicy. Niemcy są przekonane, że stały fotel w radzie im się należy, gdyż są trzecim największym płatnikiem do budżetu ONZ i uczestniczą aktywnie w wielu misjach pokojowych.
Wczoraj wybierano na okres dwóch lat połowę z dziesięciu niestałych członków rady. Oprócz Niemiec wybrano Portugalię, RPA, Indie i Kolumbię. Berlin postawił na nogi całą swą dyplomację, starając się zjednać przychylność co najmniej dwóch trzecich spośród 192 państw członkowskich koniecznych do wyboru. Nie było to łatwe, gdyż Niemcy zasiadały już wielokrotnie w Radzie Bezpieczeństwa, ostatnio w latach 2003 – 2004. W dodatku nie brak państw przeciwnych dążeniu Niemiec do korzystnej dla siebie reformy ONZ.
– Skład Rady Bezpieczeństwa nie odpowiada obecnemu rozkładowi sił na świecie – powtarzają od dawna niemieccy politycy. Mają przede wszystkim na myśli złożone z pięciu państw gremium stałych członków Rady Bezpieczeństwa: USA, Francji, Wielkiej Brytanii, Chin i Rosji. Kilka lat temu Berlin wspierał aktywnie pomysł rozszerzenia tego gremium o Brazylię, Indie, Japonię i Niemcy. Sprawa upadła, bo weto zgłosił Waszyngton. Administracja George W. Busha nie była zainteresowana reformą i nie ufała Berlinowi, który odmówił wsparcia interwencji w Iraku. Kanclerz Angela Merkel wystąpiło wtedy z propozycją zmian w statucie ONZ dającą Niemcom stałe miejsce w RB na okres dziesięciu lat. Nie poskutkowało. Także dlatego, że Włochy oraz Hiszpania miały obiekcje, uznając, że jako wielkie państwa europejskie mają także prawo do stałego fotela w RB. Francja i Wielka Brytania także nie mają najmniejszego zamiaru zrezygnować ze swej uprzywilejowanej pozycji.
– Bez reformy ONZ Niemcy nie mogą liczyć na stałe miejsce w RB, gdyż oznaczałoby to zwiększenie w niej reprezentacji Europy, czemu sprzeciwia się większość państw członkowskich – tłumaczy David Bosold z Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej (DGAP). Dlatego Berlin prze do reformy, licząc, że uda się usadowić na stałe w radzie.
Były szef niemieckiej dyplomacji Hans-Dietrich Genscher proponuje rozwiązanie kompromisowe: Zwiększenie po reformie liczby stałych członków RB do dziesięciu państw, w tym o takie kraje, jak: Brazylia, Indie czy Afryka Południowa. Europa jako Unia Europejska miałaby uzyskać jedno lub dwa miejsca, niezależnie od reprezentacji Francji i Wielkiej Brytanii. Tym sposobem Niemcy dostałyby się na stałe do rady niejako za pośrednictwem Brukseli.