Pierwszy numer „i” ukazał się we wtorek. Liczy 56 stron, ma formę tabloidu i kosztuje tylko 20 pensów, a nie funta jak „Independent” i kilka innych dzienników. Jest niczym innym jak streszczeniem wszystkich wiadomości z „Independenta” – podanych w lekkiej formie i z mnóstwem dużych, kolorowych zdjęć.
– Filozofia redaktora naczelnego „i” jest taka, że ludzie nie mają czasu czytać i po gazetę sięgają jedynie w pociągu czy autobusie, jadąc do pracy. Właśnie do takich osób skierowany jest „i”. Jego twórcy wręcz używają okropnego terminu, który praktycznie nie jest dziś używany "time-poor" – mówi „Rz” brytyjski kulturoznawca Ellis Cashmore. On sam przez wiele lat był wiernym czytelnikiem „Independenta”, ale nowa wersja bardzo mu się podoba. – W dodatku kosztuje 20 pensów. Dzięki niemu „Independent” chce odzyskać swoich czytelników. Jego nakład – jak wszystkich krajowych gazet – drastycznie spadł. Już dawno mówiło się, że może kiedyś upaść – mówi.
Dlatego „Independent” poszedł śladem tabloidów, które mimo kryzysu na rynku prasy mają się nieźle. „The Sun” – największy z nich – ma dziś aż dwa miliony nakładu.
Lewicowy „Independent” powstał w 1986 roku i od lat borykał się z problemami. Nigdy nie udało mu się odebrać czytelników konkurencyjnego „Guardiana”, który zawsze miał się o wiele lepiej.
Zadłużoną na 1,3 mld euro gazetę, z nakładem 180 tys. egzemplarzy, wiosną tego roku kupił rosyjski miliarder. Aleksandr Lebiediew zapłacił za nią tylko symbolicznego funta.