Paul Rusesabagina to jeden z najsłynniejszych Rwandyjczyków na świecie. Na podstawie jego losów powstał film „Hotel Rwanda”, który w 2004 roku był nominowany do Oscara. Rusesabagina, grany przez Dona Cheadla, przedstawiony jest w nim jako bohater. Rok później prezydent USA odznaczył go za bohaterstwo Medalem Wolności.

Wszystko dlatego, że Rusesabagina – jako menedżer w hotelu Sabena des Mille Collines, potem w hotelu Des Diplomates, w Kigali – ocalił życie 1268 osób. W kraju szalały wtedy bojówki plemienia Hutu, które w ciągu 100 dni zabiły prawie milion członków plemienia Tutsi. Rusesabagina, który sam pochodzi z mieszanej rodziny (ojciec był Hutu, mama Tutsi), dawał schronienie wszystkim, bez względu na pochodzenie. Nie miał broni, ale w okna włożył materace, by chronić podopiecznych przed kulami.

Teraz prokurator generalny Rwandy twierdzi, że Rusesabagina siał w jego kraju terror. – Mam na to dowody – powiedział Martin Ngoga. Według niego Rusesabagina przelewał ogromne kwoty z banku w Teksasie na konta Demokratycznych Sił Wyzwolenia Rwandy (FDLR) w Kongu, Tanzanii i Burundi. Ngoga zamierza teraz złożyć formalne oskarżenie. Chce też naciskać na USA, by włączyły się w dochodzenie. – Mówimy o kimś, kto finansował terror. Nie czas, by Ameryka stosowała podwójne standardy – mówił CNN.

Rusesabagina odrzuca wszystkie zarzuty. Twierdzi, że w ten sposób rząd chce zniszczyć jego reputację. W Rwandzie wszyscy wiedzą, że jest jednym z największych krytyków obecnego prezydenta Paula Kagame, oskarża go o łamanie praw człowieka. Ostrzega, że za jego rządów może znów dojść do rozlewu krwi. – Nie wysyłałem żadnych pieniędzy terrorystom. Prokurator kłamie. Prezydent uciszył już wszystkich swoich oponentów. Niektórzy są w więzieniu, innych zabito. Jestem jedyną osobą, która pozostała –mówił dziennikarzowi CNN w Brukseli, gdzie mieszka od kilku lat.

Z rąk Hutu zginęła m.in. jego teściowa i wielu kuzynów. Ojciec żony sam zapłacił oprawcom, by go zastrzelili. – Wszyscy wiedzieliśmy, że zginiemy, tylko nie wiedzieliśmy jak. Maczetą mogli odciąć lewą rękę, a po kilku godzinach wrócić, by uciąć prawą. A potem wrócić, by odrąbać lewą nogę. I tak dopóty, dopóki nie umarłeś. Była tylko jedna możliwość, by uniknąć cierpienia – zapłacić za rozstrzelanie. I ojciec mojej żony to zrobił – mówił Rusesabagina belgijskiemu tygodnikowi „Humo”.