Noc z 14 na 15 stycznia może przejść do historii jako data upadku dyktatury w Tunezji. Rządzący od 23 lat krajem prezydent Ben Ali przerażony coraz gwałtowniejszymi protestami zbiegł do Arabii Saudyjskiej.
Chociaż wprowadzono stan wyjątkowy, a armia pilnowała strategicznych obiektów, wczoraj stolica kraju pogrążyła się w anarchii. Po ulicach grasowały uzbrojone gangi, a ukryci w samochodach napastnicy strzelali do przypadkowych celów. Zdaniem wojskowych sprawcami ataków byli ludzie związani z obalonym prezydentem. Chaos w kraju próbowali wykorzystać więźniowie z zakładu karnego w Monastyrze, podejmując próbę ucieczki. W walkach i pożarze zginęło ponad 40 osób.
[b]Nowy rząd [/b]
Dziś sytuacja zaczęła się uspokajać. – Poprzedniej nocy otoczyliśmy dzielnicę barykadami i ustawiliśmy warty, które kontrolowały samochody. Teraz rozbieramy posterunki i życie wraca do normalności – mówi mieszkaniec przedmieść Tunisu o imieniu Imed.
Zgodnie z konstytucją władzę przejął przewodniczący parlamentu Fuad Mebazza, który po zaprzysiężeniu polecił premierowi Mohamedowi Ganusziemu sformowanie rządu jedności narodowej. W weekend trwały negocjacje w sprawie wyborów parlamentarnych i prezydenckich, które powinny się odbyć w ciągu dwóch miesięcy. Partie opozycyjne, które w czasie dyktatury Ben Alego były całkowicie zmarginalizowane, domagają się więcej czasu.