Wydawało się, że trzęsienie ziemi, epidemia cholery, ruina gospodarcza i pat polityczny po sfałszowanych wyborach wyczerpały haitańską listę nieszczęść. Krajowi grożą jednak nowe kłopoty z powodu ambicji dwóch byłych, obalonych przywódców.
W niedzielę do Port-au-Prince wrócił były dyktator Jean-Claude Duvalier, którego rodzina rządziła Haiti przez 29 lat. Do powrotu z wygnania w RPA szykuje się obalony prezydent Jean-Bertrand Aristide, były ksiądz, teolog wyzwolenia, który kazał oponentom nakładać na szyje płonące opony.
59-letni Duvalier, który przez 15 lat rządów (1971 – 1986) odkładał dla siebie parę procent PKB Haiti, został we wtorek formalnie oskarżony o korupcję i defraudację państwowych pieniędzy. Obrońcy praw człowieka chcą, by odpowiedział także za śmierć tysięcy przeciwników politycznych.
Mimo tych ciężkich oskarżeń Duvalier ma ambitne plany. Jego rzecznik Henri-Robert Sterlin ujawnił, że chce on doprowadzić do nowych wyborów prezydenckich i zgłosić swoją kandydaturę. Były dyktator zaprzeczył tym rewelacjom, ale jeżeli nie wiązałby z Haiti planów, dlaczego miałby ryzykować zamianę luksusowej rezydencji na Lazurowym Wybrzeżu na więzienie w Port-au-Prince?
Plany Duvaliera zaniepokoiły 57-letniego Jeana-Bertranda Aristide’a, który od 2004 roku przebywa w RPA. Pierwszy demokratycznie wybrany prezydent Haiti twierdzi, że przed sześcioma laty padł ofiarą spisku Waszyngtonu i Paryża, a lud nie może się doczekać jego powrotu. – Jestem gotów lecieć dziś, jutro, w każdej chwili – zapewnił. Władze Haiti odmawiają mu podobno wydania paszportu.