Orędzie o stanie państwa było dla prezydenta okazją do zwiększenia szans na reelekcję.

Pierwsze orędzie Baracka Obamy po wielkiej porażce demokratów w listopadowych wyborach do Kongresu było oczekiwane z ogromnym zainteresowaniem. Publicyści zastanawiali się, czy prezydent pokaże, że zrozumiał surowy komunikat wyborców. Dla Obamy, który wkrótce rozpocznie walkę o reelekcję, była to świetna okazja do podreperowania popularności. W zeszłym roku jego orędzie oglądało aż 48 milionów Amerykanów.

Gdy zamykaliśmy to wydanie „Rz”, przemówienie jeszcze się nie rozpoczęło. Z medialnych przecieków wynikało jednak, że prezydent będzie próbował przedstawić siebie jako polityka centrum skłonnego do współpracy z opozycją. Obama miał skupić się na kwestiach gospodarczych, a zwłaszcza na programie tworzenia nowych miejsc pracy. Miał zaapelować do Kongresu o poparcie dla inwestycji w edukację, badania naukowe, infrastrukturę oraz ekologiczne źródła energii, które mają zwiększyć konkurencyjność gospodarki USA.

Barack Obama zamierzał też nawiązać do tragedii w Tucson w Arizonie, gdzie 22-letni szaleniec próbował zastrzelić demokratyczną kongresmenkę Gabrielle Giffords. Podczas ataku zabił sześć przypadkowych osób, w tym dziewięciolatkę.