Pierwsze odbyło się w czerwcu 2009 roku w 6-tysięcznym Arenys de Munt. W atmosferze ludowego festynu w głosowaniu uczestniczyło ponad 41 proc. uprawnionych, prawie wszyscy (96,5 proc.) opowiedzieli się za niepodległością regionu.
Potem, bardzo szybko, podobne inicjatywy podjęło kilkadziesiąt katalońskich miast i miasteczek. Ich rezultaty były podobne. Ani razu za niepodległością Katalonii nie opowiedziało się mniej niż 85 proc. uczestników. Jednak im większe miasto, tym chętnych do udziału w głosowaniu było mniej. Na przykład w podbarcelońskim 80-tysięcznym Sant Boi liczba uczestników przekroczyła 9 proc. Dlatego wbrew wcześniejszym planom Barcelonę zostawiono na deser. Jak zapewnili kierujący stowarzyszeniem Barcelona Decyduje, referendum zostanie uznane za sukces, jeśli weźmie w nim udział 10 proc. z 1,4 mln uprawnionych.
W stolicy Katalonii od rana czynnych było 347 lokali wyborczych, głównie w szkołach i domach kultury. Zdecydowano, że głosować będą mogły także 16-latki i imigranci. Ci ostatni bez względu na to, czy mają prawo pobytu.
Nad porządkiem referendum czuwało 3 tys. ochotników, a jego organizacja kosztowała 80 tys. euro. Cała suma pochodzi z dotacji mieszkańców. Inicjatywę głośno poparli katalońscy aktorzy, intelektualiści, pisarze i część polityków.
Między innymi stojący na czele katalońskiego rządu Artur Mas i zdecydowana większość jego ministrów. Inicjatywa została skrytykowana przez katalońskich socjalistów (PSC) i ludowców (PP), zdaniem których „Artur Mas oszukał wyborców i zamiast zajmować się ważnymi sprawami, takimi jak zmniejszenie bezrobocia, skoncentrował się na niepodległości". Głosowanie nie oburzyło centralnego rządu w Madrycie. – To akcja bez żadnej podstawy prawnej – podkreślał wicepremier Alfredo Perez Rubalcaba.
Głosowanie nie wzbudziło też zainteresowania wśród zagranicznych korespondentów. Na ponad 50 dziennikarzy akredytowanych w Barcelonie chęć zorganizowania spotkania z liderami Barcelona Decyduje zgłosiło trzech (wiem, bo byłam jednym z nich). „Niepodległość nie przyjdzie ani dziś, ani jutro" – napisała barcelońska „La Vanguardia".