To dopiero trzecia „państwowa wizyta" prezydenta USA w Wielkiej Brytanii w ciągu ostatnich 100 lat. Barackowi Obamie i jego żonie Michelle zgotowano iście królewskie przyjęcie. Na czerwonym dywanie na parę prezydencką przy wejściu do Pałacu Buckingham czekała królowa Elżbieta II z małżonkiem księciem Filipem. Pary prezydencka i królewska zjadły razem lunch, a wieczorem spotkały się na wystawnym bankiecie. Obamowie mają świetne relacje z brytyjską rodziną królewską od czasu szczytu G20 w Londynie dwa lata temu. Reporterzy uchwycili wtedy, jak Michele Obama i Elżbieta II poufale się objęły. Okazało się, że podzielają zamiłowanie do wiejskiego życia i ogrodów, więc po spotkaniu utrzymywały kontakt mejlowy i telefoniczny.
Specjalne relacje
Dziś nie będzie już jednak czasu na królewską kurtuazję. Prezydent USA zasiądzie do konkretnych rozmów z premierem Davidem Cameronem, przywódcą kraju uznawanego za najbliższego sojusznika USA w Europie. Od końca II wojny światowej stosunki brytyjsko-amerykańskie nazywano specjalnym partnerstwem. Waszyngton przekazywał do Londynu informacje, na które nie mogli liczyć inni, a w zamian zyskiwał poparcie tak kontrowersyjnych decyzji, jak wojna w Iraku. Brytyjczycy uważali jednak, że więcej wkładają do sojuszu, niż z niego otrzymują.
– Za okazjonalne ochładzanie stosunków odpowiadali też Brytyjczycy. Wiele osób w Waszyngtonie zdziwiła choćby wypowiedź Williama Hague'a (obecnego szefa brytyjskiej dyplomacji – red.), który gdy był jeszcze w opozycji, stwierdził, że Wielka Brytania powinna mieć solidne, ale nie niewolnicze relacje z USA. Teraz takich słów już jednak nie słyszymy, a współpraca w Afganistanie, Libii czy na wielu innych polach sprawia, że wzajemne relacje są naprawdę mocne – mówi „Rz" dr Dan Twining z German Marshall Fund w Waszyngtonie. Mimo to zdaniem części komentatorów od czasu objęcia urzędu przez Baracka Obamę specjalne partnerstwo stało się pustym sloganem.
Obaj przywódcy musieli mieć podobne wrażenie, bo na łamach „Timesa" opublikowali artykuł, w którym ogłosili otwarcie nowego rozdziału we wzajemnych relacjach. „Podstawą stosunków brytyjsko-amerykańskich były w przeszłości sentymenty, ludzkie emocje i więzy kulturowe. Obe- cnie ich podstawą są wspólne interesy i wartości" – uznali politycy, zastępując „specjalne stosunki" terminem „niezbędne partnerstwo". Dowodem bliskiej współpracy ma być powołanie nowego, specjalnego organu umożliwiającego regularne konsultacje między stolicami. – To bardzo dobry pomysł. W brytyjskim resorcie dyplomacji są różne departamenty zajmujące się Europą, Ameryką Łacińską, Bliskim Wschodem, ale nie ma dużego departamentu zajmującego się relacjami z USA. Jest tak między innymi ze względu na specjalne relacje między naszymi państwami i fakt, że zawsze były one utrzymywane na poziomie przywódców – zauważa dr Twining.
Gesty czy konkrety
Jednak część brytyjskich publicystów uważa, że Obama jest najbardziej antybrytyjskim prezydentem USA w historii. Po wycieku ropy w Zatoce Meksykańskiej miał dążyć do „zniszczenia" brytyjskiej firmy BP. A w styczniu, na konferencji prasowej z prezydentem Francji, powiedział, że to Paryż jest najbliższym sojusznikiem USA w Europie. Brytyjczycy zarzucają mu nawet zdradę, bo jak wynika z depesz ujawnionych przez WikiLeaks, Ameryka przekazała Rosji informacje o broni atomowej sprzedawanej Brytyjczykom.