Korespondencja z Waszyngtonu
Po akcji zabicia szefa al Kaidy Amerykanie zaczęli masowo zapisywać się na kursy prowadzone przez byłych członków Navy SEALs, czytać książki o jednostkach specjalnych i kupować naklejki na zderzaki z napisami wspierającymi komandosów. Gdy ujawniono, że elitarnej jednostce w ataku na kryjówkę Osamy pomagały specjalnie wyszkolone psy, przybyło też cywilów, którzy chcieliby przygarnąć czworonożnego weterana, gdy armia odeśle go już na emeryturę.
Według ABC News w amerykańskich siłach zbrojnych służy obecnie w różnych miejscach świata około trzech tysięcy psów, głównie owczarków niemieckich i labradorów. W Afganistanie i Iraku szukają min i ładunków wybuchowych, pomagają w obezwładnianiu niebezpiecznych napastników. Czasem własnym ciałem zasłaniają pana przed serią z karabinu czy odłamkami granatu.
– Moja Stormy wielokrotnie ratowała mi życie w Wietnamie. Ostrzegła mnie na przykład przed ukrytym na drzewie snajperem. W ostatniej chwili zdążyłem przyklęknąć – opowiada „Rz" Ron Aiello, prezes Stowarzyszenia Amerykańskich Psów Wojennych. Niestety, nie mógł jej wziąć ze sobą do USA. W Wietnamie na 4900 psów, które pomagały Amerykanom, żołnierze zdołali zabrać do domu zaledwie 204. Resztę musieli uśpić, przekazać wojsku Wietnamu Południowego albo zostawić na pastwę losu. Po całej Ameryce rozsiane są więc płyty nagrobne upamiętniające tamte psy.